wtorek, 5 stycznia 2016

Rozdział 7



Wracając do Alicante, Clary zastanawiała się nad rozmową Klausa i Elijah. Bardzo ją to niepokoi bo Elijah zdawał się zdenerwowanym i na pewno czai się pod tym jakaś tajemnica. Zaczyna się zastanawiać czy wejście do rodziny Mikaelson to był dobry pomysł. Gdy rozmawiała z Klausem, nie wierzyła w żadne jego słowo. Czym to jest spowodowane? Mówi z taką pewnością w głosie, lecz w oczach widać, że sądzi coś innego. Gdy dojechała do miasta, był już wieczór. Lampy oświetlały drogę a na ulicach brakowało ludzi


- Zatrzymaj się! - Rozkazała do prowadzącego karoce. Spełnił jej życzenie, gdy zauważyła dom w którym zatrzymał się Magnus. Została poinformowana, że został w stolicy jeszcze przez jakiś czas. Jace powiedział jej o obawach czarownika i chciała by właśnie o tym z nim porozmawiać. Zapukała do drzwi parokrotnie i po chwili otworzyła jej służąca


- Clarisso... Co tu robisz tak późno? - zdziwił się wizytą nieletniej, pojawiając się tuż za dziewczyną, która jej otworzyła


- Możemy porozmawiać? To ważne - Oznajmił. Wpuścił ją do środka. Dom był oczywiście mniejszy od jej posiadłości, ale był równie piękny i przytulny. Zaprowadził ją do sporawego salonu i usiedli przy sofie.


- Napijesz się czegoś? - Zapytał


- Nie dziękuje - Szybko odpowiedziała. Czarownik machnął ręką do służącej, ta ukłoniła się i odeszła


- Co Cię do mnie sprowadza? - Zaczął


- Zastanawiam się czy mógłbyś mi coś powiedzieć o Niklausie - Oznajmiła a oczy Magnusa stały się jeszcze bardziej kocie


- Jace wspominał, że go znasz - Dodała


- Nie powinnaś się w to mieszać - Skomentował


- Podsłuchałam rozmowę jego z bratem... Mają jakąś wielką tajemnice, której najwyraźniej się boją


- Ród Mikaelson to bardzo stara rodzina. Są od pokoleń i mam z nimi styczność od kąt żyje - Oznajmij wstając i spacerując po pokoju


- Nie spotkałem się jednak z taką zarazom którą jest Klaus - Stwierdził


- Co masz na myśli?


- Nie mogę Ci powiedzieć. Gdy by wiedziała o tym choć jedna osoby, wasza rasa jak i moja bylibyśmy przeklęci


- Magnus... Mówisz jak obłąkany, co się niby może takiego wydarzyć?


- Wojna... I krew - oznajmił - Śmierć osób których kiedykolwiek kochałaś


- Przerażasz mnie - Przyznała wstając


- Mówię to z przyjaźni. Nie pozwól na ten ślub. Nie wiesz co on spowoduje


- Przyniesie nam pokój - Oznajmiła


- Klaus nie zna takiego słowa. Żąda władzy, będziesz tam niewolnicą albo gorzej


- Powinnam wracać, rodzice się pewnie niepokoją - Powiedziała szybko i skierowała się do wyjścia


- Clarisso... Pamiętaj by im nie ufać. Możesz myśleć, że zwariowałem ale nie chce dopuścić do następnej zagłady - Wtrącił przy drzwiach. Clary na chwile zapatrzyła się w twarz czarownika, przetwarzając dokładnie jego słowa


- Żegnaj Magnusie - Powiedziała i wyszła. Dojechała pod dom w pare minut. Kierowca pomógł jej wyjść z karocy i już z daleka zauważyła swojego brata. Z radością podbiegła do niego i rzuciła się na niego z uściskiem. Ten podniósł ją lekko i obrócił nią.


- Brakowało mi Ciebie siostrzyczko - Oznajmił - Nawet nie wiesz jak się o Ciebie bałem - Dodał stawiając ją na ziemi


- Nic mi nie jest... Miałam świetnego obrońce - Stwierdziła z chichotem - A przy okazji, gdzie jest Jace? Chciała bym z nim pogadać i zaraz do Ciebie wrócę


- Nie jest to chyba najlepszy pomysł. Jest w dosyć złym humorze i od paru godzin już siedzi w sali treningowej


- Zaryzykuje - Odparła z lekkim uśmiechem. Przeszła cały długi korytarz kierując się do sali treningowej


- Clarisso.. - Ktoś ją zawołał wiec się odwróciła. To był Alec. Zatrzymała się i poczekała jak do niej dołączy


- Co się stało Alec? - Spytała


- Musimy porozmawiać - Oznajmił - o Jace'ie - Dodał


- Co z nim? - Odparła bezinteresownie


- Od kąt tu jest za bardzo się peszy wszystkim. To nie w jego osobie. Prosił bym byś nie zawracała mu więcej głowy


- Nie wiem o czym mówisz - Stwierdziła wzruszając ramionami


- Jace myśli, że musi uratować świat, a ty go do tego posuwasz - Stwierdził


- Ja?! Był wyznaczony tylko do ochrony, do niczego go więcej nie namawiam. Myślisz, że jest mi na rękę, gdy ryzykuje dla mnie życie?


- Wiec mu to powiedz... Robisz się dla niego zbyt ważna Clarisso. Uwierz mi, byłem w jego najgorszych chwilach, nie chce na to patrzeć ponownie - Stwierdził


- Idziesz do niego, prawda? Jest wściekły, bo tak łatwo dałaś się omotać Klausowi - Syknął


- Nie mam czasu Alec na wysłuchiwanie o tym jaka to jestem winna - Stwierdziła - Niedługo wrócicie do siebie i zapomnicie, że kiedykolwiek tu byliście - Oznajmiła


- On powiedział to samo - Stwierdził - Ciekawi mnie tylko, dlaczego żadnemu z was nie wierze?


Nie wiedziała o co chodzi Alecowi. Miał jakieś zastrzeżenia i powody by się na nią gniewać. Bez słowa odeszła i mimo nie miłej rozmowy z przyjacielem blondyna, nadal podążyła swoim celem.


- Jace, musimy poga-dać - Ledwo dokończyła, bo jak weszła do sali treningowej, zastała Jace'a bez 
koszulki, tylko w dole od stroju bojowego.

Runy spoczywające na jego nagiej skórze, podkreślały dobrze zbudowane ciało blondyna. Spojrzał na nią i przerwał podciąganie się na drążku zeskakując z niego. Przeczesał swoje złote włosy do tyłu i podszedł do krzesła z którego wziął biały ręcznik by przetrzeć sobie spocony kark.


- O czym? - Burknął, nie patrząc na nią. Sięgnął po kilka sztyletów i podszedł pod tablice do rzucania nimi. Clary zrobiła kilka kroków by znajdować się bliżej niego.


- Byłam u Magnusa. Dziwnie ze mną rozmawiał.


- Pewnie o Klausie - Powiedział ze złością rzucając pierwszy sztylet.

Trafił w sam środek.


- Zgadza się - Rzekła i kolejny rzut, tak, że dziewczyna zadrżała


Ponownie w sam środek


- Ta zakała śmiała się do mnie odezwać - Warknął i następny rzut z podwojoną siłą


- Magnus też go szczególnie nie zachwala - Powiedziała skromnie


- Zabił tylu naszych ludzi a ja siedziałem z nim przy jednym stole - Warknął i rzucił ostatni sztylet


- Chce to odbudować - Stwierdziła, nie potrzebnie go broniąc


- To szaleństwo! Jesteś tak samo naiwna jak reszta mieszkańców - Syknął pierwszy raz na nią zerkając


- Dlaczego tak sądzisz? - Spytała, zdziwiona jego tonem


- Nie możesz tego wiedzieć. Nigdy nie brałaś udziału w bitwach. Wyczuwamy wroga na odległość. Wystarczyło, że spojrzałem mu w oczy... Była w nich zbytnia pewność siebie. Nie wiesz co to znaczy


- To mi wyjaśnij - Stwierdziła


- Nie Clarisso - Powiedział srogo


- Chce Cię tylko zrozumieć - Przyznała


- Mi zajęło to całe życie, a tobie mam wyjaśnić w parę minut? - Odparł


- Jesteś taki sam jak mój ojciec - Prychnęła - obaj jesteście przekonani, że się do niczego nie nadaje - Oznajmiła - Lepiej odstawić dziewczynkę, z której i tak nic już nie będzie, prawda? - Zadrwiła z niego - Zrozumiałam wasze pojęcie. Usunę się z waszej drogi byście dalej żyli w taki przekonaniu - Powiedziała co chciała powiedzieć i wyszła. Przypomniały jej się te lata młodości, gdzie Valentine nie traktował jej ani trochę poważnie. Nie liczyła się dla niego miłość do rodziny, czy do własnych dzieci, zawsze chodziło o walkę i posłuszeństwo. Zmieniło się to dopiero kiedy matka zagroziła mu, że ucieknie od niego razem z nią i bratem. Nigdy o tym nie rozmawiali na głos. Clary miała kiedyś w zwyczaju podsłuchiwać ich kłótnie bo były one dla niej codziennościom. Jocelyn jednak za bardzo kocha Valentine'a i uwierzyła, że się zmieni. Stało się tak, ale nadal córka widzi w nim dawnego nocnego łowce który chce wychować dzieci na idealnych wojowników.


Clary wracała do pokoju trzymając się za brzuch, który uciskał ją od gorsetu. Miała ochotę zerkać go sobie i zniszczyć, łzy leciały po jej policzkach, gdy wracały wspomnienia z tam tych lat. Jace zaczyna jej przypominać zachowaniem ojca. Nienawidzi tego jak ktoś nią pomiata. Nie będzie się teraz interesować nimi to może będzie miała trochę spokoju.


Minęło parę dni... Clary siedzi zazwyczaj w swoim pokoju, wyjście za teren miasta jest dla niej zabronione. Wciąż ktoś ją kontroluje i nie może się wymknąć, nawet na swoją polane. Nie odzywa się ani do Jace'a ani do Alec'a. Jeśli niebieskooki uważa, że przynosi im zgubę, to postara się by szybko o niej zapomnieli.


Któregoś dnia, Clarissie udało się dostać do stajni i pojechać na samotną przejażdżkę. Wyjechała na pole, które było puste a z drugiej strony wypełniało ją ciepłym uczuciem. Pojechała dalej niż zwykle a w pewnym momencie, koń zaczął się dziwnie i chaotycznie zachowywać.


- Quiete ! ( spokojnie ! ) - Wypowiedziała kilkakrotnie po łacinie by uspokoić konia. Pogłaskała go po grzywie i po chwili zaczynał opanowywać się pod jej słowami. Powoli pozwoliła zrobić rumakowi pierwsze kroki w stronę ciemnego lasu. Nigdy jeszcze nie dojechała tak daleko i nie miała okazji go zobaczyć. Był mroczny i ciemny. Nagle promienie słoneczne zanikły a w głębi lasu, pomiędzy starymi drzewami wydawało się jak by była noc. Clary mimo lęku przed tym miejscem, poprowadziła konia w głąb lasu. Był tajemniczy, czuło się jak by ktoś Ją obserwował. Nie było ani zieleni, ani życia w tym miejscu. Wszystko wymarło... Drzewa cierpiały, miały na pewno setki lat i nie raz widziały ogień. Gdy tylko wjechała do niego poczuła nieprzyjemny odór i potężną moc tego miejsca. Żadnego zwierzęcia, nawet szelestu liści na drzewach. Głucho... Słyszało się tylko grzmienie starych, ciężkich korzeni.


- Co to za miejsce? - Szepnęła sama do siebie.


- Clarisso... - Usłyszała szept. Syczący głos, pełny mocy i zła


- Kto tu jest? - Rzuciła nerwowo, oglądając się dookoła i sprawiając konia w dezorientowanie


- Clarisso... - Usłyszała ponownie. Dopiero wtedy dostrzegła, że ten głos wyłącznie jest w jej głowie, jak by ktoś szeptał jej tuż przy uchu


- Chodź... Chodź - Usłyszała co raz ciszej. Jakaś siła kazała jej zejść z konia i pójść w głąb lasu. Koń jednak wyczuł niepokój i zaczął się rzucać


- quiete Asfaloth... - Uspokoiła konia, mówiąc do niego po imieniu.


- Zaraz wrócę - Szepnęła do konia, gładząc go po pysku. Odeszła kilka kroków z zaciekawieniem. Głos w jej głowie ucichł, lecz nagle dostała olśnienia i wiedziała gdzie podążyć.


Gdy Valentine dowiedział się o zniknięciu córki wpadł w wściekłość. Ma za dużo spraw na głowie u Clave a teraz jeszcze to


- Zabrała konia - Oznajmił Jonathan po sprawdzeniu stajni


- Nie mogła odjechać daleko - Stwierdził opierając pięści na stole


- Pojadę jej szukać - Odezwał się Jace, który został wezwany od razu po zniknięciu dziewczyny


- Nie, to bez sensu - Syknął - Trzeba wezwać Magnusa, musi wykonać zaklęcie tropiące - Rozkazał. Syn kiwnął głową i wyszedł, Jace chcąc iść za nim został zatrzymany


- Jace zostań - Rzekł. Blondyn zatrzymał się tuż przy drzwiach i był świadomy, że zaraz mu się dostanie za zniknięcie Clary. Cofnął się kilka kroków, zatrzymując się koło mężczyzny


- Wiesz, że Ci ufam, prawda? - Odezwał się zerkając na chłopaka - Wiec powiedz mi gdzie pojechała? - Spytał srogo


- Nie wiem - Powiedział poważnie, z kamienną twarzą


- Musiała Ci coś powiedzieć - Powiedział zniecierpliwiony


- Nie odzywa się do mnie od paru dni. Uważa mnie za bezuczuciowego drania - Odparł prychnięciem.


- Zawsze były z nią problemy. Myślałam, że wymądrzała - Stwierdził


- Dlatego kazaliście Magnusowi założyć jej blokadę? - Zapytał nagle Jace


- Skąd o tym wiesz? - Spytał zszokowany Valentine


- Opowiadała mi... Ma Ci to za złe jak i Jocelyn


- Co byś zrobił, gdy by twoja 7 letnia córka zaczęła sama dotykać się do broni? Uzdrawiać zwierzęta z lasu runami których nie ma w szarej księdze? Bez lęku rozmawiać z cichymi braćmi przez myśli?


- To dar Valentine... - Stwierdził Jace


- Nie, to klątwa Jace - Przerwał mu


- Nie doprowadzę do tego by to na niej ciążyło


- Nie zatrzymasz tego. Blokada zaczyna się przełamywać - Oznajmił, w tym samym momencie do pokoju wchodzi ponownie Jonathan, razem z Magnusem z długim, ciemnym płaszczem, założonym kapturem na głowie


- Wzywałeś mnie - Stwierdził odkrywając swoją twarz


- Musisz nam pomóc odnaleźć Clarisse - Oznajmił Valentine


- Jestem już gotowy. Zaczynajmy - powiedział bez problemu


Przeszli do innego pokoju. Zasłonili zasłony tak by żadne światło nie dochodziło do pomieszczenia


- Daj rękę - Wyciągnął dłoń do Jonathana - Potrzebuje krwi najbliższej osoby z nią spokrewnionej. To pokazuje najdokładniejszy obraz. - Jonathan bez namysłu podał mu dłoń. Magnus wyciągnął mały sztylet zza pasa i naciął dłoń białowłosego. Następnie wycisnął pare kropel na drewnianą miseczkę do które następnie wrzucił jakiś ziół.




Machnął rękom a wnętrze miski stanęło małym płomieniu. Wszyscy dokładnie przyglądali się poczynaniom czarnoksiężnika z zaciekawieniem. Tylko Jace stał z założonymi rękoma z kamienną twarzą bo nie raz już to widział. Ręce Magnusa spoczęły nad płomieniem, który się zmniejszał i robił już niebieski. Zamknął oczy i skupił się na obrazie który widzi


- Widzę Clarisse... - Zaczął - jest ciemno, mroczno i ponuro. Boi się... lecz nie zatrzymuje.


- Gdzie dokładnie jest? - Popędza go Valentine


- W lesie... Starym lesie pełnym śmierci i nienawiści - Oznajmił.


- Wiem gdzie może być - Oznajmił szybko blondyn i ruszył biegiem do zbrojowni


- Jace! - Dogonił go Jonathan


- Odnajdę ją... I przyprowadzę - Oznajmił


- Wierze Ci, ale jadę z tobą - Stwierdził

2 komentarze:

  1. kolejny <33
    zdziwiłam się troszkę że to już kolejny :33
    cudeńko :)))
    Jonathan i Clary <33
    moje Clace ma kryzys heh ! xd
    czekam na next !!
    weny ! :*
    -V

    OdpowiedzUsuń
  2. Już kolejny <3
    Cieszę się że tak często wstawiasz nowe rozdział <3
    Czekam na next!!

    OdpowiedzUsuń