niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział 4


Dziewczyna tak się zaangażowała w ten trening, że aż poprosiła Tatie na przygotowanie stroju bojowego. W zwyczaju, strój bojowy kobiet w XIX w, to był ciemny gorset, czarne spodnie, z opaskami na sztylety, na to czarny płaszcz do kolan i wysokie kozaki. Ochroniacze na kolana, miejsce na pochwę na seraficki miecz. Clary zakładała go tylko raz i może stwierdzić, że jest o wiele wygodniejszy niż zakładanie wytwornych sukien i biżuterii. W lustrze nie przypominała w ogóle siebie. Wyglądała odważnie i dojrzale, ma nadzieje, że ten widok jej nie zawiedzie.

Umówili się tak wcześnie w sali treningowej by nikt ich nie spotkał, ani matki ani Alec.


Udała się na sale a tam już zastała blondyna, który ćwiczył na drążku bezproblemowe podciąganie. Rzadko widywała brata ćwiczącego a co dopiero kogoś z zewnątrz.


- Spóźniłaś się - Wyczuł jej obecność


- Jeszcze nie świta - Stwierdziła szybkim śmiechem


- Pierwsza lekcja... Trener ma zawsze racje - Oznajmił zeskakując na podłogę. Odwrócił się do niej i chwilowo zapatrzył na jej strój


- Co? - Zdziwiła się i lekko uśmiechnęła


- Nie wiedziałem, że kiedykolwiek zobaczę Cię w stroju bojowym - Stwierdził i lekko się uśmiechnął - Dobra... - przerwał - Sprawdzę twoją równowagę. Wejdź tam i przejdź przez tą line - Pokazał na wysokość jakiś 4 metrów gdzie znajdowała się linka.


- Chcesz bym tam weszła? - Spytała lekko w szoku.


- Spokojnie, w razie czego Cię złapie - Oznajmił z zadziornym uśmiechem. Dziewczyna poczuła się niekomfortowo, lecz przełamała się i weszła na samą górę. Nigdy nie wiedziała, że ma lęk wysokości ale pierwszy raz ujawnił się jej drżący głos


- Nie patrz w dół ! - krzyknął Jace i zaśmiał się cicho z niej. Dla niego to pewnie śmieszne co musi robić. Każdy prawdziwy nocny łowca zrobiłby to z zamkniętymi oczami


- Opowiedz mi o sobie! - Odezwała się by przerwać cisze i nie myśleć o wysokości.


- Co chcesz wiedzieć? - Zapytał spacerując wokół liny by mieć oko na rudowłosą


- Nie wiem, może o tym jak dostałeś się do rodziny Lightwoodów? - Powiedziała łamiącym się głosem. Robiła małe kroki po linie i miała wyciągnięte dłonie po bogach by nie tracić równowagi


- Moja matka była bardzo zaprzyjaźniona z Maryse. Gdy moi rodzice zmarli w zasadzce, Maryse czuła się zobowiązana by mnie przygarnąć - Oznajmił poważnym głosem. Dziewczyna poślizgnęła się i lekko kucnęła lecz po chwili wróciła do normy.


- W porządku? - Wtrącił


- Alec to twój jedyny brat? - Zapytała wracając do normy


- Nie, jest jeszcze Isabelle i Max. Musieli zostać w instytucie, Max był za młody by z nami wyruszyć, wiec musiał mieć opiekę.


- Tęsknisz za nimi? - Spytała i w tym momencie straciła równowagę i z piskiem ześlizgnęła się na ziemie. Zamknęła oczy, lecz gdy nie poczuła bólu a silne ramiona odważyła się odchylić powieki. Blondyn patrzył na nią, był lekko zziajany,
 lecz nie ze zmęczenia lecz z nerwów, jednak były one nie
potrzebne bo bez problemu ją złapał


- Mówiłem, że Cię złapie - szepnął stawiając ją na równe nogi


- Doceniam to - Odparła. Nigdy nie wiedziała, że można kiedykolwiek zahipnotyzować się w czyjeś oczy jak ona teraz w jego. Były inne, tajemnicze... wyjątkowe.


- Dobra, z koordynacją u Ciebie jest kiepsko ale popracujemy nad tym - Zapewnił ją


- teraz nauczę Cię kilku uderzeń. Tych podstawowych - Odparł jak by to było nic takiego. Dla niego to było, dla niej to było jednak ogromne wyzwanie


- Stań na przeciwko mnie - Rozkazał. Dziewczyna posłuchała blondyna i stanęła przed nim.


- Dobra, a teraz, uderz mnie - Oznajmił


- Słucham?! - Spytała jak by się przesłyszała


- Uderz mnie z całej siły, spokojnie nic mi nie zrobisz - Zaśmiał się ukazują swój piękny, szeroki uśmiech


- Nie mogę - Stwierdziła


- Daj spokój, trenujemy. Na chwile zapomnij, że mnie znasz. Jestem teraz twoim wrogiem, musisz się bronić - Pochlebiało jej to jak bardzo chce by się nauczyła, jak chce by się wczuła i jest świetny w tym co robi.


- Nie no nie potrafię - Powiedziała zakłopotana. Chłopak westchnoł cicho i podszedł do niej bliżej


- Zrób to z zaskoczenia... - Prawie nie dokończył, bo dziewczyna zamachnęła się sądząc, że go zaskoczy. Nie udało się jej jednak za łatwo, blondyn zrobił unik, złapał jej dłoń i obrócił do siebie tyłem, unieruchamiając jej dłoń

- Widzisz... To nic takiego - Stwierdził. Mocno przygwoździł swoją dłoń do jej żeber a w niektórych miejscach ich ciała się stykały. Czuła jego ciepły oddech na swojej szyi i spięte swoje mięśnie

- To jest miejsce, które prowadzi do serca. Wbij sztylet tutaj a zabijesz drania - Oznajmił

Po chwili puścił ją, a ona odsunęła się trochę od niego


- Chyba się do tego nie nadaje - Stwierdziła ponuro i zła na siebie


- To dlatego, że nie obudziłaś w sobie ducha walki


- Jak mam to niby zrobić? - Zapytała poddając się



- Pokaże Ci, ale na razie musimy zmienić miejsce. Pojedziemy tam gdzie lepiej się czujesz - Oznajmił. Była ciekawa gdzie ją zabierze, dlatego chętnie poszli do stajni. Jace wziął swojego czarnego rumaka a Clary swojego blond konia. Gdy przejeżdżali przez las już wiedziała gdzie ją prowadzi. Wyjechali na tą samą polane co ostatnio Jace ją znalazł i poznał jej mały sekret.

Konie przywiązali do pieńka drzewa, Clary ruszyła za Jace'em i zatrzymali się na środku polany.


- Tej umiejętności uczysz się przez parę lat. W byciu nocnym łowcą nie tylko ważna jest walka, lecz też siła ducha, twoje człowieczeństwo, nauka umysłu.


- Co mam zrobić? - Zapytała


- Najpierw, zamknij oczy - Powiedział - Zaufaj mi - Szepnął jej do ucha od tyłu. Przekręciła oczami i posłusznie zamknęła oczy. Blondyn krążył w kółko wokół Clary dalej jej mówiąc co ma zrobić


- Oczyść umysł. Skup się na jednej rzeczy, wspomnieniu, które szczególnie zostało Ci w pamięci. Oddychaj rytmicznie - Oznajmił. Clary skupiła się na jego słowach i próbowała wykonać każdą czynność


- Nie tak - Odparł i poczuła swoją dłoń na jego piersi


- Co robisz? - Zapytała skrępowana lecz bała się otworzyć oczu


- Wsłuchaj się w rytm bicia mojego serca. Słyszysz? Bije powoli, tak bije serce nocnego łowcy. Spróbuj oddychać w tym rytmie - Rzekł


- Dobrze - szepnął po chwili, gdy Clary zaczęła opanowywać tą czynność. Na prawdę się skupiła na dźwięku jego serce. Był to piękny dźwięk, uśmiechnęła się lekko a blondyn przyglądał się jej dokładnie.


- Weź teraz to do ręki - Poczuła blondyna za sobą i jak podaje jej coś cięższego do błoni. Była to broń a dokładniej miecz. Trzymał jej dłoń mocno i kierował jej ruchami


- Nie otwieraj oczu - Przypomniał. Dotyk jego dłoni dokonał, że Clary czuła się pewnie i bezpiecznie. Ufała mu, nie wie dlaczego ale była pewna, że może mu ufać. Jace zaczął kierować nią i jej dłonią. Wykonywał ruchy bronią. Clary nie wiedziała, że są one wykonywane z taką gracją i precyzją.


- Będę mogła to kiedyś zrobić bez Ciebie? - Zapytała po chwili


- Właśnie zrobiłaś - Blondyn stał kilka kroków od niej. Był dumny z tego, że zrobiła to sama. Puścił ją nie zauważalnie i był pewien, że go nie zawiedzie. I nie zrobiła tego.


Clary otworzyła oczy. W ręku miała miecz, szybko się odwróciła i zobaczyła Jace'a z uśmiechem. Dziewczyna była z siebie dumna, mogła się przez chwile poczuć jak nocna łowczyni. Żałuje tylko, że ojciec jej teraz nie widzi. Ceni sobie ducha walki, którego chce uzyskać.


- Dziękuje Ci - Pisnęła i z emocji nie mogła się powstrzymać i go przytuliła. Chłopak był na razie w szoku, lecz po chwili wykorzystał sytuacje, że może ją dotknąć i objął ją mocniej


- Przepraszam, to nie godzi - Stwierdziła zakłopotana wyślizgując się z jego objęć.


- Już świta - Szepnął - Czas wracać - Oznajmił. Gdy Jace poszedł po konie, Clary odwróciła się by zobaczyć widok wschodzącego słońca. Widok był piękny. Z daleka można było zobaczyć całe Alicante a pomarańczowe słońce budziło mieszkańców do życia


- Clary... - Jace pojawił się koło niej podając wodza od jej konia


- Skąd wiedziałeś, że sobie poradzę? - Zapytała


- Przeczucie - odparł z lekkim uśmiechem.


Wrócili do posiadłości zanim reszta domowników zdążyła krążyć po korytarzach. Poszli do swoich pokoi by się przebrać. Clary zdjęła za parawanem strój bojowy. W misce z wodą zamoczyła biały ręczniczek i przemyła całe ciało, choć nie zmęczyła się straszliwie na swoim pierwszy treningu, chciała wyrzucić z siebie wszystkie emocji. Założyła na siebie codzienną suknie bez gorsetu. Była ona delikatnego, różanego koloru z koronką na dekolcie. Przy toaletce rozczesała włosy i zostawiła rozpuszczone. Na wyjście, pokropiła się waniliowym olejkiem na szyi i dekolcie.


Dzień zaczął się dla niej cudownie, ma nadzieje na kolejne treningi i poznanie nowych umiejętności. Wyszła z pokoju i zastała Aleca na korytarzu


- Alec! - Zawołała go i podeszła bliżej


- Przepraszam Clarisso ale śpieszę się - Ominął ją schodząc szybko po schodach. Zatrzymała się przy schodach i spytała


- Ale co się stało?


- Nie przejmuj się niczym. Nagłe spotkanie rady - Oznajmił a po chwili wyszedł. Czarnowłosy wydawał się czymś zestresowany, jak by coś się stało. Usłyszała, że ktoś idzie w jej strony, był to Jace, także zdziwiony podszedł do rudowłosej


- Co się stało? - Zapytała


- nie wiem, Clave zwołało spotkanie natychmiastowo


- Idę z tobą - Powiedziała


- Nie wolno Ci. Nie masz 18 lat - Stwierdził. Zszedł ze schodów a ona podążyła za nim


- Wszyscy idą, ja też - Zaprotestowała


- Nie zadzieraj z Clave


- Ojciec wyjechał... Nikt mnie nie zauważy


- Nie Clarisso! - Warknął - Nie wolno jej wychodzić aż do naszego powrotu - za Clary pojawiła się Tatia. Dziewczyna przytaknęła i ukłoniła się. Mogła tylko oglądać jak Jace wychodzi razem z Alecem za teren posiadłości.

Clary siedziała już godzine w swoim pokoju, chodząc nerwowo w te i z powrotem. Tatia pilnuje jej drzwi i nigdzie nie może iść bo bała się, że może wymyślić coś by się wymknąć. Wyszła na taras pooddychać świeżym powietrzem. Pooglądała chwile widok Alicante, lecz zaraz coś wpadło jej do głowy. Wyjrzała za obręcz i stwierdziła, że nie jest w sumie tak wysoko by nie zaryzykować. Wróciła do pokoju i wyjęła z szafy, szatę z kapturem który zakrywał jej twarz tak aby nikt jej nie poznał. Było może to większe wyzwanie by zeskoczyć w sukni ale wierzyła, że jej się uda. Wzięła prześcieradło z łóżka i przywiązała do obręczy. Reszta spadła na dół. Mogła teraz zejść na dół bez problemu. Gdy była na ogrodzie, szybko pobiegła na przody i zwolniła gdy była przy głównej alejce. Zasłoniła sobie twarz kapturem i do tego spuściła głowę by przechodni jej nie rozpoznali. Gdy była już na miejscu, wślizgnęła się do środka. Nikt nawet nie zauważył, że tam weszła, miejsce było pełne ludzi, był chaos, krzyki a rada na podium nie radziła sobie bez ojca i pana Lightwood'a


- Spokój! - Krzyknął jeden z członków rady waląc młotkiem o podium. Mężczyzna wstał a tłum zaczynał się uciszać. Clary stanęła calkowicie z tyłu w rogu i odsłoniła lekko kaptur by lepiej widzieć


- Nadal nie wiemy jak to zostało zrobione! Nie tak łatwo przerwać działanie demonicznej wieży! - Oznajmił - Wiemy tylko, że w mieście grasują demony albo gorsze stworzenia! Razem z radą uważamy, że ich celem jest Clarissa Morgenstern - Dziewczyna gdy usłyszała swoje imię, osłupiała a dreszcze przeszły ją przez całe ciało - Valentine jest odcięty od nas i nie mamy jak go powiadomić! Naszym celem teraz jest by ochronić ją przed katastrofą


- Clarissa Morgenstern jest pod moją opieką! - Nagle z tłumu wyszedł Jace a szepty pomiędzy ludzi nasiliły się - Valentine nie zostawił by córki bez ochrony! - Stwierdził


- Jace Herondale... Wierzymy w twoją siłę i ducha walki, lecz to jest ważniejsza sprawa. Nie zdołasz sam obronić ją przed najgorszym


- Jestem gotów poświęcić dla niej życie. Na to powinien być gotowy każdy nocny łowca!


- Zgadza się, lecz pozwól, że o tym zadecyduje rada


- Valentine to rada! To on ma decydujący głos! - Stwierdził Jace - Przydzielił mi swoją córkę do obrony i zamierzam dotrzymać słowa niezależnie od losu!


- Wierzymy, że Jace obroni naszą córkę - Z tłumu wyszła matka Clary i stanęła u boku Jace'a. Szelesty i szepty momemtalnie urosły


- Jocelyn... Nie wiedzieliśmy, że tu jesteś - Odezwała się jakaś kobieta z rady


- Reprezentuje męża pod jego nieobecność. Odstawmy temat Clarissy. Trzeba wezwać czarownika który pomoże nam w kwestii wieży. Od dziś, będą nocne straże. Przed zachodem słońca będzie wywieszona lista zmian warty przed budynkiem. Będziecie podzieleni po dwie osoby. Miejcie oczy otwarte... Wszyscy!


- Dziękuje Jocelyn. Tuż po zebraniu, rada wykona podziały. A teraz prosimy byś opuścił sale Jace! - Zwrócił się do Jace'a


- Z jakiej racji?! - Uniósł się


- To rozkaz Jace ! - Syknął mężczyzna. Jace spojrzał na Aleca stojącego z przodu. Kiwnął do blondyna głową by wyszedł posłusznie. Zanim Jace wyszedł wściekły, Clary zdążyła się wymknąć i odejść kawałek. Jace trzasnął wściekły drzwiami. Nie rozumie dlaczego musiał opuścić spotkanie, które obowiązuje wszystkich.


Z rozmyśleń rozproszyła go pewna postać która wyróżniała się od reszty. Pomiędzy rynkiem, przechadzał się ktoś w czerwonym płaszczu. Postać nie była zbyt wysoka ale wyróżniała się gracją i sposobem chodzenia. Śledził osobnika, domyślając się już, że to Clary.






Nikt nie zna szczególnego powodu, dlaczego wyproszono Jace'a z spotkania. Szepty było słychać w całej sali. Nawet Alec główkował ale dał po sobie poznać. Matka kiwnęła do niego głową by także wyszedł. Ten posłusznie wyszedł nawet bez słowa.


- Jocelyn, nie warto mieszać w to dzieci - Oznajmił jeden z rady


- Jace ma takie samo prawo poświęcać życie jak i my! Dlaczego chcecie mu odebrać coś do czego jest stworzony?! - Odezwała się Maryse


- Sprawa jest dużo poważniejsza Maryse. Może wybuchnąć wojna...


- Dlaczego wiec nie powiedzieliście tego przy nim? Ma takie samo prawo jak wy, wiedzieć co go czeka - Stwierdziła troche oburzona Jocelyn


- Nie w tym rzecz Jocelyn... Jeśli sprawa poruszy się za wysoko, Jace nie bedzie mógł chronić twojej córki. Będzie potrzebny nam na polu bitwy, jest jednym z najlepszych młodych wojowników - Stwierdził


- Nie patrzmy w tak daleką przyszłość. Poczekajmy na powrót Valentine'a. Nie mamy na razie podstaw by decydować bez niego.


- Co więc proponujesz? - Zapytała jakaś kobieta z tłumu


- Trzeba wezwać Magnusa Bane'a






Jace dogonił osobę którą śledził, na środku małego mostku, który jest bardzo znany w Alicante. Jest piękny widok, jeziorko delikatnie porusza fale. Blondyn złapał za łokieć dziewczynę i odwrócił do siebie


- Co ty tu robisz?! - Warknął


- Jace to boli - Jęknęła próbując się wyrwać


- Kazałem Ci zostać w pałacu. Jesteś nieodpowiedzialna Clarisso


- Nigdy nie powiedziałbyś mi o czym była mowa na zebraniu - Stwierdziła - Wiem o demonicznej wieży, wiem o wszystkim - Oznajmiła, trochę wściekła - a teraz puść mnie, nie mam ochoty z tobą rozmawiać - Wyrwała się bez następującego problemy i nie zrobiła nawet dokładnego kroku w tył, gdy blondyn szarpnął ją za siebie, równocześnie wyjmując miecz za pasa i jednym ciosem unicestwiając istotę która była za nią. Był to demon. Pierwszy demon w Alicante od wieków.

Dziewczyna nie uwierzyła szybkości i zwinności jaką Jace wykonał. Był naprawde szybki i precyzyjny. Nawet nie wiedziała, że ta obleśna istota znajduje się tuż za nią. Gdy Jace wyjął ostrze z ciała istoty, demon wyparował i zostawił tylko odrażający po sobie odór i śluz na mieczu blondyna. Dziewczyna była w za dużym szoku by wykonać jakikolwiek gest, gdy Jace jak by nigdy co, przeczyścił ostrze o rękaw

- Wracajmy, zanim przybędzie ich więcej - Oznajmił chowając serafickie ostrze i pociągając Clary za rękę za sobą. Tym razem nie sprzeciwiła się i posłusznie ruszyła za nim.

1 komentarz:

  1. trening Clary and Jace'a <33
    ciągnie ich do siebie :DD
    rozdział superr ;))
    buziaki :*
    -V

    OdpowiedzUsuń