wtorek, 29 grudnia 2015

Rozdział 3



Clary poszła do siebie, szybko się przebrać a służącym kazała zająć się przygotowaniem do kolacji. Rudowłosej zachciało się iść na miasto, przejść się po rynku. Poprosiła tylko Tatie by pomogła jej zawiązać gorset. Wychodząc na miasto musiała dobrze wyglądać, reprezentując swój ród. Założyła na gorset bordową suknie a do tego delikatną parasoleczkę pod kolor sukni i wyszła szybko i niewidocznie bo miała ochotę pobyć sama


- Gdzie panienka się wybiera? - Wychodząc prawie za bramę posiadłości usłyszała głos Jace'a


- Mam ochotę na spacer po rynku, nie chciałam zawracać paniczowi głowy - Oznajmił odwracając się do niego


- Nie udawaj, że nic się nie stało...


- Nie wiem w czym problem... Śpieszę się, będzie rozmawiać tutaj czy przyłączysz się do mnie? - Zaproponowała.


Spacerowali aż doszli na rynek pełny ludzi. Lubiła czasami pobyć wokół ludzi i jako ich ,, zbawczyni,, chciała spędzić z nimi trochę czasu, udowadniając, że nie jest samolubną bogatą panną.


- Mogę się dowiedzieć co zrobiłaś wtedy na polanie? - Szepnął Jace idąc koło Clary


- Uleczyłam go - Oznajmiła czasami uśmiechając się do przechodniów.


- Clarisso...


- Clary - Poprawiła go


- Clary... - Zaczął odpowiednio - Użyłaś runy, która nie istnieje w szarej księdze. To nierealne w kodeksie nocnych łowców - Stwierdził.


- Oh jaki piękny materiał - Przerwała i podeszła do staruszki ze stoiskiem materiałów do sukienek. Był to piękny błękitny kolor, który ujęła i poczuła miłe uczucie w dotyku


- Clarissa Morgenstern, Eres una esperansa para nosotros. ( jesteś nadzieją dla nas wszystkich ) - Powiedziała kobieta lecz Clary jej nie zrozumiała. Zaśmiała się cicho i zerknęła na Jace'a


- Eres hermosa... ( jesteś piękna...)


- como un ángel ( jak anioł ) - Dokończył za nią Jace. Zawsze był dobrze wykształcony, nie tylko był świetnym wojownikiem lecz znał się na literaturze, znał dużo językach


- Estoy de acuerdo ( zgadzam się )


- Po powiedziała? - Zaciekawiła się dziewczyna, wiec spytała Jace'a, który znał hiszpański


- Że jesteś nadziejom dla nas wszystkim - Oznajmił


- A co ty powiedziałeś? Usłyszałam od ciebie, słowo anioł? - Zdziwiła się.


- Powiedziałem, że aniołowie są dumni - Skłamał, by nie brzmiało to zbyt dziwnie, gdy by jej wyznał prawdę.


- Chodźmy dalej - Zmienił temat Jace i pospieszył ją, lekko dotykając w tali by szła dalej


- Wyjaśnisz mi wreszcie, jakim cudem zrobiłaś sobie tą runę? - Zapytał zniecierpliwiony


- Clary! - Pierwszy raz odezwał się do niej tak jak chciała, lecz z podniesionym tonem głosu


- Spocznij - Oznajmiła, gdy akurat byli przy ławce. Usiadł a ona zaraz zrobiła to samo - Parę lat temu, regularnie przyjeżdżam do nas pewien czarownik, Magnus Bane...


- Znam go, co ma z tym wspólnego? - Odparł


- Prowadził na mnie jakieś zaklęcia z których nigdy nie rozumiałam skutku. Zakładał mi jakąś blokadę tylko nie wiem przed czym - Stwierdziła - nieznane runy pojawiały się wciąż w moich snach a pewnej nocy po prostu ustały. Magnus przestał już nas odwiedzać i przez pare lat o tym zapomniałam. Lecz, gdy zobaczyłam to zwierze, wiedziałam, że nie przeżyje, wciąż chodziło mi to po głowie. Nagle tysiąc obrazów pojawiło się w mojej głowie. Sama nie wiedziałam co robię, po prostu instynkt mi podpowiadał, że to może pomóc.


- Chcesz mi powiedzieć, że stworzyłaś nową runę? - Zapytał dosyć niepewnie


- Nie wiem... Nie są one na stałe. Zobacz już znikła - Powiedziała pokazując dłoń - Proszę powiedz, że spotkałeś się już z tym przypadkiem i, że to się zdarza - Powiedziała poddenerwowana


- To nie jest normalne Clary, wiesz o tym - Odezwał się - Dużo rzeczy jest możliwe w naszym świecie Clary, ale niektóre zjawiska są po prostu niemożliwe - Wyjaśnił. Chwile się zastanowiła i spojrzała na przechodzących ludzi. Pomyślała, że jak ma ratować swój lud, nie mogą ją traktować jako dziwadła. To był jeden przypadek i więcej się nie powtórzy.


- Zapomnijmy o tym, zgoda? - Odezwała się - nie Zawiodę mojego ludu. Zaprzestam widzeniom...


- Jak chcesz to przerwać? Nowe runy pojawiają się w twoich snach. Gdy by rada się dowiedziała...


- Mam tylko nadzieje, że się nie dowie - Szepnęła.


- Skazali by Cię na śmierć - Dokończył.


- Clary... - Zaczął - Przysięgam na anioła, że nie zdradzę Clave twej tajemnicy, nawet gdy musieli by mnie zabić - Oznajmił. Dziewczyna była dosyć zszokowana wyznaniem chłopaka. Dlaczego ma przeczucie, że na prawdę może mu ufać?


- Skąd wiem, że mogę Ci ufać? - Spytała zdezorientowana


- nie wiesz. Ale nie masz innego wyboru Clarisso.






Gdy wrócili na salonu, już nie poruszali tego tematu ani razu. Rozeszli się na różne strony, Clary udałam się sypialni a Jace w kierunku biblioteki. Dziewczyna przebrała się, zakładając inną, luźną suknie. Była zmęczona tymi przebieraniami. Zaraz bedzie musiała znów się przebierać na kolacje. To, że nie ma Velentine'a to nie znaczy, że nie musi się stroić. Tylko on uważa, że jesteśmy za wysokim rodem. Że musimy pokazywać swoją wyższość w każdym przypadku, o każdej porze.


Próbowała zapomnieć o tym co jej powiedział Jace, lecz to było silniejsze od niej. Nigdy nie chciała, przy nikim okazywać swoich mocy ale nie mogła poświęcić bezbronnego zwierzęcia.


Wstała od toaletki i otworzyła jedną z szuflad komody. Miała tam różnorodne koszule nocne lub materiały do sukien. Zagłębiła rękę w ubrania i wyjęła z pod nich drewniane pudełeczko. Usiadła przy toaletce i otworzyła je. To była jej stela którą dostała od ojca, lecz nigdy jej nie otwierała drugi raz. Była ona pięknie, zrobiona z śnieżno białego rzadkiego kamienia. Ujęła ją i już zapomniała jak delikatna i wygodna może być. Postanowiła od dziś, że bedzie ją nosić, nauczy się akceptować kim jest.


Clary udała się na spacer po domu by odnaleźć matkę i pogadać z nią o Magnusie. Nie pamieta o co chodziło, bo była za mała by zrozumieć. Gdy zauważyła uchylona drzwi od biblioteki, weszła do pokoju zdziwiona. Chętnie tu przybywała. Kochała czytać lecz ostatnio nie miała na to czasu. Biblioteka jest ogromna, z wysokimi pułkami na książki do których potrzebna jest drabina. Znalazła Jace'a przy regale z zakazanymi książkami


- Co ty robisz? - Syknęła i obejrzała się za siebie by upewnić się, że są sami


- To regał z zakazanym księgami. Odłóż je - Oznajmiła podchodząc do niego


- ,,Tylko czarownik o wielkiej mocy, może wytłumaczyć nierealne zjawiska nephilim” - Przeczytał z książki


- Co to znaczy? - Zapytała, podchodząc bliżej by zerknąć na treść


- To oznacza, że trzeba wezwać Magnusa






- Nie wyrażam zgody! - Powiedziała srogim głosem


- Clary tu chodzi o twoje życie - Stwierdził


- Nie interesuj się nim. Niedługo wychodzę za mąż i moje życie nie będzie już zależne ode mnie


- To szaleństwo... Jak mogłaś się na to zgodzić? - Zmienił temat


- To da naszym ludziom lepsze czasy. Nie możesz tego zrozumieć? Będziemy wszyscy współpracować, jako jedność. To moja decyzja, a ty nie jesteś tu od tego by mi to wypominać - Powiedziała i wyszła. Szybkim krokiem udało jej się odnaleźć matkę w salonie z panią Lightwood.


- Pani Lightwood - Odezwał się rudowłosa witając się z nią, ukłonem, a kobieta przytaknęła głową.


- Matko... - Zwróciła się do niej, kucając przed nią. Jej suknia rozłożyła się po podłodze, tak delikatnie jak chmurka.


- Możemy porozmawiać w cztery oczy? - Spytała - Proszę, bardzo mnie to dręczy - Oznajmiła


- Czy Jace jest dla Ciebie nie miły? - Zaniepokoiła się Maryse. Wie dlaczego kobieta mogła się tym zaniepokoić. Jace jest arogancji i potrafi doprowadzić drugiego człowieka do szaleństwa


- Nie o to mi chodzi ale dziękuje za troskę pani Lighwood - Uśmiechnęła się do kobiety


- Zostawię was samych - Szepnęła wstając i uklęknęła w stronę mojej matki i wyszła. Clary zajęła miejsce na kanapie koło matki gdzie przed chwilą siedziała Maryse.


- Co się stało Clarisso? Czym się niepokoisz? - Spytał głaszcząc córkę po włosach.


- Czy kochałaś ojca na początku? - Zapytała


- Oczywiście... Wzięliśmy ślub z miłości. Runy miłości spoczywają szczerze na naszych sercach - Oznajmiła - Skąd to pytanie? - Zdziwiła się


- Boje się - Szepnęła - Bo ja nie kocham lorda Niklausa - Stwierdziła skronie i zagubiona


- Oczywiście, że nie kochasz. Nocni łowcy tak łatwo nie kochają, a jak pokochają oddali by życie za tą osobę


- Czy dobrze postąpiłam? Godząc się na ślub?


- Clarisso, razem z ojcem jesteśmy z Ciebie bardzo dumni. Nie łatwo będzie nam Cię puścić, ale masz silne serce, dasz sobie rade


- Skąd będę wiedziała, że go na prawdę kocham?


- Najważniejszy jest czas. Nie odpuszczaj zbyt szybko. Z biegiem czasu nauczysz się jak z nim żyć aż w końcu go pokochasz. Gdy zdasz sobie sprawę, że możesz poświęcić wszystko dla tej osoby, nawet rodzinę to to będzie prawdziwa miłość. Anioł Razjel będzie Cię miał w opiece, nie lękaj się niczego - Wyznała i ucałowała córkę czulę w czoło.

Dziewczyna myślała o słowach matki przez cały wieczór. Siedziała w pokoju po kolacji przed toaletką i szykowała się do spania. Zdejmowała biżuterie i odkładała ją na miejsce.


Jace wracając do swojego pokoju zatrzymał się przy uchylonych drzwiach rudowłosej. Zerknął na jej odbicie w lustrze i nie wiedział dlaczego nie mógł oderwać od niej wzroku. Blondyn nie wie dlaczego, ona wyróżnia się od innych dziewczyn które poznał.

Było ich tak wiele a tak innej dziewczyny jeszcze nie znał.


- Jace! - Syknął do niego Alec. Chłopak stał na korytarzu i niezadowolony zawołał przyjaciela. Blondyn ostatni raz spojrzał na nią a za chwile podszedł do swojego parabatai.


- Co się z tobą dzieje?! Opamiętaj się wreszcie. Gapienie się na nią nie przyniesie Ci nic dobrego


- Wiem co robię - Warknął


- Nie, nie wiesz. Zawsze Ci się zdaje, że wiesz co robisz. Tym razem jest inaczej. Jesteś odpowiedzialny za jej życie. Nie wolno Ci wchodzić z nią w większe relacje


- Alec... Pozwól, że sam zdecyduje co mam robić - Odezwał się blondyn


- Ojciec zostawił mnie bym Cię tu pilnował - Warknął podchodząc do niego bliżej - Nie każ mi chodzić za tobą krok w krok - Rzekł


- Chyba mi ufasz prawda? Nie musisz się przejmować - oznajmił blondyn.


Gdy chłopcy rozeszli się w dwie różne strony, Jace ponownie przechodził koło pokoju rudowłosej, tym razem chciał przejść szybko i niezauważalnie.


- Jace? - Dziewczyna zauważyła chłopaka przez odbicie lustra

- Pomożesz mi ? Naszyjnik zaplątał mi się we włosach - Do pokoju wszedł blondyn. Dziewczyna wstała by było mu wygodniej.

Blondyn przerzucił jej długie, rude loki na jeden bok. Przez przypadek dotknął jej bladej jak porcelana skóry, która jego zdaniem była delikatna i gładka jak piórko. Bez problemu rozlątał włosy od naszyjnika


- Mogę Ci zadać osobiste pytanie? - Zapytała


- Pytaj - Odparł


- Byłeś kiedyś zakochany? - Zapytała. Blondyn spojrzał na nią ukrakiem przez odbicie w lustrze


- Nie - rzekł po chwili - Nie wierze w miłość - Stwierdził - Skąd to pytanie?


- Zastanawiam się nad sensem mojego małżeństwa - Odparła


- Nie ma czegoś takiego jak miłość - Oznajmił, podając jej zdjęty już wisiorek


- Może mówisz tak, bo nigdy jej nie nie odnalazłeś - Rzekła odwracając się do niego przodem


- Wszelkie uczucia nas osłabiają Clarisso. Zdasz sobie z tego sprawę za jakiś czas - Oznajmił. Skierował się do wyjścia ale zatrzymała go tuż przy drzwiach


- Mogę Cię o coś prosić? Wyda Ci się głupie, ale... - Prychnęła. Blondyn spojrzał na nią i oczekiwał proźby


- Mógłbyś mnie nauczyć walczyć?


- Co? - zaśmiał się - Ja jestem od tego by Cię bronić


- Tylko podstawowe ruchy. Może obudzę w sobie prawdziwego nephilim

- Zgoda. Jeśli tego chcesz. Jutro rano, przed wschodem słońca - Powiedział i wyszedł. Dziewczyna pod jakimś względem była szczęśliwa. Nie lubiła nigdy przemocy lecz obudzenie w sobie prawdziwej nocnej łowczyni zawsze ją fascynowało.

sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 2



Clary nie zdawała sobie sprawy, że spotka swojego narzeczonego właśnie tej nocy. Było to dla niej zaskoczenie i mimo, że zdawała sobie sprawę, że niedługo go pozna, zrobiła się nerwowa i bardzo się tym zdenerwowana. Brat odprowadził ją do ojca i jego znajomego i stanął przy jej boku. Jonathan nie był zachwycony tym widokiem, bo co by nie było, to był ich wróg i wciąż jest, do czasu ceremonii ślubnej. To jest nasz rozejm. Zgodziła się wyjść za mąż za człowieka które jeszcze niedługo zabijał jej rodaków. W jego oczach było coś niesamowitego, pewność siebie lecz nie taka jak u Jace'a. Władza, zło, nienawiść to widziałam w jego oczach... Podeszła do niego i uklęknęła przed nim lecz ten szybko ujął jej dłoń i ucałował.

Poczuła się 
dosyć dziwnie, bo był on wyższej władzy i nie spodziewała się takiego gestu z jego strony.


- To jest właśnie moja córka, Clarissa


- Zadziwiającej urody twa córka jest - Odezwał się.


- Me imię Niklaus - Przedstawił się


- Interesujące imię - Przyznała z uśmiechem


- Imię nadał mi ojciec, proszę, mów mi Klaus - Oznajmił.


Miał piękny, wypracowany akcent, mieszanka brytyjskiego i irlandzkiego. Blisko nich pojawił się Jace tak dla bezpieczeństwa. Przyjął bezpieczną odległość od nich, lecz nie dało się ukryć, że ich obserwuje.


- Panicz Herondale... - Rzekł nie odrywając oczu od rudowłosej - Nie spodziewałem się tu syna Stephena - Dodał zerkając na niego. Dziewczyna odwróciła się szybko bo nie miała pojęcia, że stoi za nią. Miał niezbyt zadowoloną minę, bo chyba jest takiego samego zdania co jej brat Jonathan.


- Jace, to jest właśnie Niklaus Mikaelson, lord panujący w Szwajcarii - Przedstawił go Valentine - Jemu powierzono Clarisse, jako jego przyszłą żonę - Oznajmił blondynowi. Miał kamienną twarz lecz tylko Clary mogła wyczytać z jego złotych oczu, że jest srogo nastawiony do mężczyzny i ma złe o nim zdanie.


- To zaszczyt poznać tak zacnego nephilim - Odezwał się wreszcie Jace i ukłonił się lekko choć kosztowało go to dużo wysiłku.


- Mogę prosić następny taniec? - Zwrócił się do Clarissy.


- Obawiam się, że pani powinna odpocząć, późno już - Wtrącił Jace.


- Znajdę siłę na jeszcze jeden taniec - Odezwała się Clarissa zaślepiona osobą Niklausa. 
Ujął jej dłoń i poprowadził na parkiet.

Jace stanął obok Valentine'a i obaj obserwowali parę


- Jace, musisz się powstrzymać od tych komentarzy. Nie możemy zepsuć sobie reputacji - Rzekł Valentine.


- Valentine, on jest naszym wrogiem. Nie umiem, stać bezczynnie i nie myśleć o tym, że zabił setki naszych braci - Syknął do niego blondyn.


- Dlatego zawrzemy pokój. To już się nigdy nie powtórzy - Oznajmił.


- Oddając własną córkę tego draniowi? - Warknął


- Dosyć Jace! - Przerwał mu - Clarissa sama się zgłosiła do tego i jestem z niej z tego powodu dumny - Stwierdził mężczyzna


- Spraw bym był z Ciebie, chroniąc ją za wszelką cenę - Dodał i 
odszedł w stronę Jocelyn, która rozmawiała z Lightwoodami. Jace wypatrywał brata w tłumie i wreszcie go znalazł. Byli parabatai wiec od razu zgrali się samym wzrokiem. Spotkali się w holu gdzie mogli spokojnie porozmawiać


- Valentine nie pozwoli by ktokolwiek skrzywdził jego córkę - zaczął Alec.


- Valetine jest ślepy. Nie zdaje sobie sprawy kogo wpuścił na salony - Syknął Jace - Czuję, że coś się zbliża. Widziałem to w jego oczach. Łaknie władzy, nie pokoju - Stwierdził blondyn.


- To nie nasza sprawa Jace - Rzekł czarnowłosy - Zajmijmy się tym do czego zostaliśmy tu przysłani - Dodał - Nie wtrącaj się do tego. Dzięki Morgensternom, wszyscy nocni łowcy będą mogli znów współpracować razem - Stwierdził - Przemyśl to - Dodał i wrócił na przyjęcie a po chwili Jace ruszył za nim.


Gdy blondyn wrócił na sale, muzyka akurat się kończyła. Od razu dostrzegł Clary i Klausa. Dokładnie ich obserwował jak ponownie całuje ją w dłoń. Dziewczyna kłania się i kieruje się w stronę Jace'a choć na początku go nie zauważa.


- Powinnaś na siebie uważać Clarisso - Odezwał się. Zatrzymała się przy nim i na niego spojrzała bo dopiero teraz uniosła głowę.


- Nie mam po co - Stwierdziła bezinteresownie - A tak przy okazji, zachowałeś się nieodpowiednio przy powitaniu Niklausa - Rzekła


- jestem za Ciebie odpowiedzialny - Przypomniał.


- Nie słyszałeś mnie?! Powinieneś przeprosić tego dżentelmena


- Nie mam na to czasu - Odparł rozglądając się dyskretnie - Moim zadaniem jest utrzymanie Cię przy życiu - Powiedział marszcząc kąciki ust


- Zachowujesz się nieodpowiednio. Nie mam ochoty kontynuować tej rozmawiać. Pozwól, że udam się teraz na spoczynek, jestem zmęczona - Powiedziała szybko się kłaniając i poszła do swojego pokoju na górę. W pokoju czekała już na nią Tatia by pomóc Clary przygotować sie do spania. Wzięła długą kąpiel by się odprężyć. Następnie już w długiej, białej koszuli nocnej usiadła przy toaletce. Tatia zajęła się jej włosami, rozpuszczając je i dokładnie rozczesując


- Powiedz mi... Jakie jest twoje pierwsze wrażenie na lordzie Niklausie? - Zapytała służącej


- Nie śmiała bym go oceniać - Stwierdziła.


- Masz moje pozwolenie - Rzekła Clary


- Jest na pewno bardzo władczy i inteligentny. Przewiduje szczęście u panienki u jego boku - Oznajmiła - jest także całkiem przystojnym dżentelmenem - Zachichotała a rudowłosa uśmiechnęła się do niej przez lustro lecz szybko posmutniała. Tatia nachyliła się ku dziewczynie i dodała


- Panicz Jace także jest nieskazitelnej urody - Wtrąciła


- Na to już nie wyraziłam zgody - Oznajmiła.


- Wybacz pani - Powiedziała i ukłoniła się lekko, wychodząc z pokoju. Clary spojrzała na swoje odbicie i sama miała ochote delikatnie i z gracją przeczesać długie włosy grzebieniem.


Myślała jeszcze przed kolejny kwadrans jak potoczy się jej życie po tym jak poznała narzeczonego. Najbardziej obawia się tego jak bardzo jest tajemniczy. Czy bedzie szczery i interesował się jej zdaniem? Jest czarujący, to prawda, lecz jest coś w jego oczach co ją drażni. Siła, która może objąć cały Idrys.






Jace wstał o świcie i rozpoczął dzień od samodzielnego treningu jak to miał w zwyczaju w instytucie. Znalazł wielką sale treningową, kształtem i sprzętem przypominającą ich w Londynie, lecz ta była o wiele większa, która należała w szczególności do Jonathana. Na rozgrzewkę wykonał wspinaczkę na sam szczyt. Pokonał przeszkodę w parę sekund i przy tym nawet mu kropla potu nie poleciała po czole. Następnie przećwiczył równowagę, przechodząc przez linie na wysokości jakiś 4 metrów by potem zeskoczyć z niej na ziemie z potrójnym saltem.


- Widzę, że odnalazłeś moją fortece - Wstał z uklęku by ujrzeć Jonathana, także przygotowanym na trening. Obaj mieli czarne, bojowy stroje bo było im najwygodnie w nich ćwiczyć wczuwając się w trening jeszcze bardziej.


- Może być - Odparł blondyn by podrażnić przyjaciela lecz po chwile uśmiał się żartując sobie. Jonathan dołączył się do treningu i obaj sięgnęli po drewniane miecze, przypominające serafickie ostrza. Stanęli na środku sali i rozpoczęli pojedynkę na miecze przy czym mogli poćwiczyć swoją atletykę i gibkość. Są jednymi z najlepszych młodyh nocnych łowców. Jace wierzy, że jest wyjątkowy i nikt nie potrafi go pokonać tak samo myśli Jonathan który nie odpuści tak szybko.


W pewnym momencie do pomieszczenia weszła Clarissa. Pocichu i bez szumy by im nie przeszkadzać choć najchętniej przerwała by to wszystko bo nigdy nie lubiła tej sali. Wie, że jako nocna łowczyni powinna trenować tak samo jak oni, lecz nigdy nie akceptowała tego wyboru i Valentine za bardzo był wpatrzony w swoją małą córeczke, że nie wyobraża sobie by teraz musiała walczyć i ryzykować życie.


Jace nie rozumiał powodu lecz jego oczy nie mogły oderwać wzroku od rudowłosej. Lekko zdyszany przerwał walke lecz po chwili tego pożałował. Jonathan wykorzystał sytuacje i zdobił wymach mieczem podcinając nogi chłopakowi. Białowłosy się zaśmiał i sarkastycznie ukłonoł na znak zakończenia walki. Siostra chłopaka podeszła do niego, gdy wreszcie przerwali.


- Trzeba było uważać - Szepnął do blondyna i pomógł mu wstać podając mu pomocną dłoń


- Odegram się - Odparł ponuro, masując się po karku.


- Bracie, nie bądź okrutny dla naszego gościa - Odezwała się - I tak wiadomo, że jesteś najlepszych wojownikiem, lecz nie powinieneś tego pokazywać tak łapczywie - Powiedziała specjalnie zerkając na Jace'a. Chłopak zrobił ponurom minę i rzucił oczami.


- Czy ja się nie mylę, czy pan Herondale właśnie bezczelnie rzucił oczami? - Odważnie zapytała.


- Modle się do anioła Razjela, by dał mi cierpliwość do panienki - Odgryzł się jej


- Siostro wystarczy - Przerwał ich sprzeczkę białowłosa - Co Cię do nas sprowadza? - Zapytał


- Ojciec oczekuje Cię w swoim gabinecie za kwadrans - Oznajmiła - Zdawał się czymś zaniepokojony - Powiedziała także tym zmartwiona. Jonathan rzucił broń do Jace'a a ten bez problemu i z gracją ją złapał. Chłopak wyszedł z sali a Clary zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu spacerując. Jace zrobił kilka kroków by odłożyć sprzęt na miejsce.


- Nigdy nie walczyłam. Swoją pierwszą rune dostałam w wieku 13 lat. Ojciec rozkazał mi bym narysowała sobie runy anielskiej, gdy wiedział, że nic ze mnie już nie będzie - Jace słuchał każde jej słowo nie odwracając się do niej. Clary spacerowała po sali, dotykając każdego sprzętu służącego do ćwiczeń.


- Jesteś z rodu Morgensternów. Jesteś stworzona do walki z naszym wrogiem - Odezwał się.


- Chyba sam w to nie wierzysz - Prychnęłam - Myślisz, że dlaczego zgodziłam się na za mąż pójście? Chciałam tylko, by ojciec był ze mnie dumny. Ile razy słuchałam z jego ust jaki to Jonathan jest najlepszych nocnym łowcom w całym Idrysie, musiałam wreszcie dokonać czegoś co sprawi, że Valentine będzie zemnie dumny


- Ojciec Cię kocha Clarisso, pamiętaj o tym - Oznajmił


- Jace! - Zanim dziewczyna zdążyła coś powiedzieć do pokoju wszedł Valentine - Wyjeżdżam z Jonathanem i Robertem na kilka dni, opiekuj się Clarissą - Powiedziała na co blondyn tylko kiwnął głową


- Znów wyjeżdżasz ojcze? - Posmutniała dziewczyna


- Jako członek rady i najwyższy jej dowodzący to mój obowiązek - Wyjaśnił - Jace, możemy pogadać na osobności? - Spytał i po chwili obaj wyszli z sali. Dziewczyna została sama, lecz za chwile wyszła na taras przez balkon. Założyła dziś sukienke bez gorsetu ponieważ na co dzień go nie nosiła. Miała wygodną, przewiewną sukienkę do ziemi. Cała w bieli i do tego białe balerinki. Zeskoczyła z barierki i chciała pobyć trochę sama. Ma dosyć, że ojca wciąż nie ma w domu, zwłaszcza teraz gdy go naprawde potrzebuje.


Gdy Jace był po rozmowie z Valentine'em, wrócił do sali treningowej


- Clarissa? - Zawołał lecz jej już nie było. Zastał tylko otwarte drzwi tarasowe z przewiewnymi zasłonami.




Dziewczyna szła po lesie, który dobrze znała. Zajmowało dużo czasu by przez niego przejść lecz wiedziała, że po zielonym lesie otworzy się wielka polana, przepiękna, pełna ciszy i spokoju. Przychodziła tu jak była młodsza by chować się przed rodzicami, gdy przyjeżdżał do nich Magnus - jeden z najpotężniejszych czarodzieji jacy byli dotychczas znani. Robił na niej eksperymentu i próbował różnych zaklęć. Zawsze się ich bała lecz teraz jak o tym myśli, to widzi to wszystko, przez mgle. Wizyty Magnusa skończyły się jakieś 4 lata temu, gdy utrzymała swoją pierwszą runę anielską.


Usiadła na mocno zielonej trawie i zrywała małe kwiatuszki wokół niej by się czymś zająć. Po jakimś czasie usłyszała głośny odgłos konia. Zerknęła za siebie i spostrzegła jadącego przed las Jace'a na czarnym rumaku.


Sprawnym ruchem zeskoczył z konia, jednocześnie przerzucając linkę przez jego grzbiet.


- Postradałaś zmysły? - Podniósł głos


- Nie rozumiem - odezwała się dziewczyna podnosząc się z ziemi


- To miejscu roi się od niebezpieczeństw - Stwierdził


- Jak mnie znalazłeś? - Zdziwiła się


- Zapach twoich perfum czuć już z połowy lasu - Odparł - Wracamy - Powiedział, a raczej brzmiało to jak rozkaz. Wyciągnoł do niej dłoń i czekał do momentu aż ją przyjmie


- W głębi duszy wiesz, że jestem zdolny zrobić to siłą jak mnie do tego zmusisz - Oznajmił. Przestraszyła się trochę i się poddała. Ujął ją delikatnie w talii a zarazem poczuła silne dłonie na ciele i podrzucił ją bokiem na konia. Nigdy nie była dotykana w ten sposób i poczuła dziwne ciepło w okolicach gdzie ją dotykał. Czy to nazywa się przyjemność? Zasiadł tuż za nią i objął by sięgnąć po linkę do prowadzenia konia. Poczuła się jak w klatce zrobiona z jego ramion, lecz nie czuła się z tym źle, wręcz przeciwnie, poczuła się na prawdę bezpiecznie. Przejeżdżając po polania, dziewczyna zauważyła zwierze na ziemi, jeszcze dychające.


- Zatrzymaj się - Rzekła. Jace zatrzymał szybko poruszającego się konia. Clary jak tylko miała możliwość zeskoczyła z konia i podbiegła do jelenia, klękając przed nim na kolanach. Zwierze ciężko oddychała i miało strzałę na przed ramieniu. Przerażenie w oczach bezbronnego zwierzęcia było okropne. Kto w tych czasach zostawia niedobite zwierze?


- Clarisso nie mamy na to czasu - Syknął chłopak


- Podzielimy jego los jeśli mu nie pomożemy - Stwierdziła. Zawsze, ból i cierpienie bezbronnych stworzeń doprowadzało ją do rozpaczy i załamki. Chłopak zeskoczył z konia i westchnoł ciężko.


Clarissa rozerwała końcówke materiału sukienki by zrobić bandarz jeleniowi.


- Pomóż mi wyjąć strzałę - rzuciła dziewczyna, gdy wiedziała, że jest wbita głęboko. Chłopak z niechęcią posłuchał jej się i uklęknął przy zwierzęciu z drugiej strony.


- Przytrzymaj go - Powiedział. Dziewczyna przytrzymała go za łeb a Jace zręcznie, za jednym zamachem wyjął strzałę. Zwierzę, zaczęło się wiercić z bólu, to było widać gołym okiem. Zawiązał mu opartunek dokładniej zrobiony z sukni dziewczyny


- Daj mi stele - Odezwała się patrząc z żalem na zwierze z przekonaniem, że nie przeżyje


- Po co Ci? - Zdziwił się.


- Zaufaj mi - Powiedziała wyciągając do niego dłoń. Niepewnie wyjął stele z tylnej kieszeni i podał ją dziewczynie


- Runy nie działają na zwierzętach, zabijesz go tym - Oznajmił


- Nie zamierzam używać ich na nim - Stwierdziła. Wyrysowała wzór na otwartej dłoni a płomień rozświetlił z jej dłoń. Cicho syknęła bo troche ją piekło. Jace obserwował z zainteresowaniem i dokładnością co ona robi. Sprawnymi ruchami wyrysowała jakąś runę. Przyłożyła otwartą dłoń nad raną jelenia. Czerwone światło rozświetliło z ręki dziewczyny. Po chwili światło zgasło a z ranny wyleciała lekko para. Odsłoniła bandaż i z rany została tylko świeża blizna. Jeleń nagle bez problemu wstał i w podskokach pobiegł w polane. Dziewczyna była z siebie dumna, że zdołała pomóc bezbronnemu zwierzęciu lecz była też na siebie zła, że użyła tego ponownie po tak długiej przerwie. Oddała stele chłopakowi i pozostawionym materiałem sukienki owinęła ją rękę by ukryć runę.


- Clarisso... Tej runy nie ma w szarej księdze - Odezwał się dosyć zszokowany


- Proszę... Nazywaj mnie Clary

Rozdział 1



jest rok 1865 rok. Mieszkańcy Alicante funkcjonują na ulicach już od świtu. Trwają zebrania Clave, treningi młodziaków. Ludzie Nephilim zaznali pokoju, dzięki najwyższemu organowi, rządzącemu w stolicy Idrysu. Valentine’owi Morgensternowi i jego rodzinie. Żonie - Jocelyn Morgenstern, starszemu synowi - Jonathan’owi i córce… Osoba tak delikatna i dobroduszna, że każdy obywatel w Alicante mówi o niej jak o aniele. Nie wierzy, że siłą można coś zdziałać. Dlatego poświęciła się dla narodu by nie doprowadzić do wojny. krwi i śmierci


Zwie się Clarissa


- Co to za zwyczaj by kobiety tak cierpiały? - Warknęła rudowłosa do służącej




- Prezentuje panienka dziś cały Alicante.
Jest pani od dziś damą tego dworu - Uśmiechnęła się służąca do lustra, gdy za chwile kolejny raz mocno zacisnęła więzły na gorsecie a dziewczynie zabrakło na sekundę tchu. Służące przyszykowały córkę Valentine’a tak jak potrzeba na wizytę gości.

- Witaj bracie - Powiedziała do białowłosego wychodzącego ze swojego pokoju - Przystojny jak zawsze. Dziewczęta pewnie nie mogą oderwać od ciebie wzroku? - Uśmiechnęła się do brata i przytuliła

- Dziś ty jesteś najważniejsza, pamiętaj o tym - Oznajmił muskając ją czule w czoło. Kochał siostrę, poświęcił by dla niej wszystko. Jest mu jej żal ale i też podziwia za to wielkie poświęcenie. Nie wyobraża sobie jeszcze tego, że będzie ona własnością innego mężczyzny. Że jego własna, rodzona siostra nie będzie już w tym domu.

- Znasz ich? - Szepnęła do brata, gdy schodzili po schodach. Jonathan ujął jej dłoń jak to jest w zwyczaju i pomógł jej zejść bez upadku, przez wielką suknie i wysokie buty.

- To dobzi ludzie. Robert Lightwood to jeden z najlepszych przyjaciół naszego ojca - Oznajmił jej szeptem - Zasiada w radzie a jego żona Maryse prowadzi jeden z instytutów w Londynie

- Dlaczego wcześniej o nich nie słyszałam? - Zdziwiła się

- Wiesz jaki jest ojciec. Rzadko porusza przy tobie sprawy polityki, ale to się od dziś zmieni. Od tego momentu jesteś odpowiedzialną nephilim. Nikt nie będzie już Cię postrzegał jako dziecka - Stwierdził będąc już na parterze. Clarissa dokładnie wsłuchała się w słowa rodzonego brata i nie wiedziała w tym momencie o czym myśleć. Wyraźnie się czegoś bała ale pytanie było czego? Odpowiedzialności, nowego życia czy świadomości, że teraz wszystko zależy od niej?

- Ojcze! - Zauważyła ojca z matką wychodzących z karocy przez wielkie drzwi, podkreślane złotem, otwarte na dwór. Tuż za ich karocy, nadjechała następna i dwie osoby na koniach za nimi. Nie miała czasu przypatrywać się kto to tylko sięgnęła za materiał sukni i pobiegła w ramiona ojca. Nie widziała rodziców od miesiąca bo byli na spotkaniach z naszymi sąsiadami w ramach pokoju.

- Clarisso to nie wypada - Szepnął jej do ucha

- Valentine... - westchnęła Jocelyn

- No dobrze, mogę zrobić raz wyjątek - Stwierdził i mocno przytulił córkę. Nie mógł tego ukryć, że tęsknił za swoją małą córeczką. Jednak dla niego zasady są ważniejsze nawet od miłości do rodziny. Trzyma się ich przez całe życie i pod tym pozorem jest bardzo srogi

- Czas powitać gości - Oznajmiła matka. Odsunęła się od ojca i wróciłam do brata by powitać gości przy wejściu do willi. Rodzice stanęli przy boku młodych a ojciec wystąpił by nas wszystkich przedstawić.

- Robert i Maryse Lightwood - Wypowiedział ich nazwiska i przy boku rodzeństwa pojawiła się para podobna wiekowo do ich rodziców. Mężczyzna podszedł do nich razem z żoną...

- Byłaś małą dziewczynką gdy ostatni raz Cię widzieliśmy - Odezwała się Maryse - Jesteśmy zaszczyceni, że jesteśmy świadkami tego pokoju, który zawdzięczamy tobie

- Powinnaś być dumna, że zwiesz się Morgenstern - powiedział z uśmiechem ale jednak z wyższością mężczyzna

- Jestem - Przyznała rudowłosa, zerkając na ojca, który widać, że w tym momencie był z niej bardzo dumny

- Mam nadzieje, że ten piękny dwór umili wasz pobyt. Czujcie się jak u siebie - Powiedziała dziewczyna, ujmując słowa jak należy by podkreślić ród z którego pochodzi

- Chłopcy pozwólcie - Maryse zawołała synów, którzy zostali na zewnątrz, zajęci cichym sprzeczaniem się. Pierwszy do matki podszedł średniego wzrostu, kruczoczarny, niebieskooki i tuż za nim jego brat któremu Clarissa jeszcze się nie przyznała

- Nasz najstarszy syn, Alec - Podszedł do mnie i ucałował lekko dłoń, muskając tak, że dziewczyna nawet nie poczuła ciepła ust na swojej skórze.

- Jest początkującym w radzie ale mogę się założyć, że będzie dla Ciebie świetnym doradcą - Oznajmił Robert, męsko obejmując syna. Clarissa uśmiechnęła się do chłopaka i ukłoniłam się.

- Jace! - Syknął Alec do brata, który zajęty był rozglądaniu się pomieszczeniu. Kiwnął do niego głową by podszedł do panienki.


- Nasz adoptowany syn Jace - 
Odezwała się Maryse, odsuwając się od ich tak, że Clarissa mogła teraz dokładnie spojrzeć na chłopaka. Clary jeszcze nie widziała tak złotych włosów jak i oczu które świeciły mu się jak gwiazdy.


Chłopak na pewno wyróżniał się z tłumu i zachwycał swoją szczupłą twarzą i dobrze zbudowanym ciałem. Naśladując brata, ujął jej dłoń i ucałował. W tym przypadku jednak było inaczej, nie zrywał od niej kontaktu wzrokowego, a gdy poczuła ciepło jego ust na skórze, przeszły ją dreszcze. W życiu czegoś takiego jeszcze nie czuła, było to dla niej nieznane dotychczas doświadczenie

- Jace Herondale - Przedstawił się. Jego głos doprowadził dziewczynę, do tego, że przypomniała sobie podróż do Anglii. Jego brytyjski akcent składał wszystko w całość i pasował do niego idealnie.

- Herondale? Uczyłam się o tym rodzie. Pochodzisz z bardzo szlacheckiej rodziny - Stwierdziła dziewczyna z lekko zadziornym uśmiechem - Nie raz zawdzięczaliśmy twojej rodzinie zwycięstwo z armią demonów. Jak na przykład w roku 1800… - nie dokończyła bo blondyn wtrącił się jej w słowo

- W roku 1807 - Dokończył za nią - Nasze najbardziej osiągalne zwycięstwo

- Zgadza się - Przyznała dziewczyna

- Dlatego Jace, będzie najlepszy - Przerwał im Valentine podchodząc do córki

- Nie rozumiem - Zdziwiła się rudowłosa

- Będzie miał Cię na oku. Nie pozwoli by coś Ci się stało do czasu ceremonii - Rzekł

- Ojcze… Co takiego może mi się stać. Mamy pokój, nie musisz się już niczego obawiać

- Clarisso, wróg nie śpi… Do czasu ceremonii, wciąż musimy być ostrożni. Jesteś teraz najważniejszą Nephilim w całym mieście, nie dopuszczę by moja córka musiała cierpieć - Warknął lekko na córkę

- Tak ojcze - Posłusznie uklęknęła opuszczając wzrok w podłogę. Dziewczyna nie rozumiałam tego całego spisku. Będzie teraz śledzona, sprawdzana i nie będzie się mogła cieszyć ostatnimi tygodniami wolności

- A więc ustalone. Zostaniecie do czasu, gdy będę wiedział, że moja córka jest bezpieczna. Jace jesteś teraz odpowiedzialny za jej życie, nie zawiedź mnie - Powiedział Valentine do blondyna. Rodzina Lightwood czuje się pewnie wywyższona. Ich syn ma szanse pokazać rodzinę z lepszej strony. Ród Herondale ma również w zwyczaju wojnę, co dziewczyna nie pochwala. Są świetnie wyszkoleni, szybcy i silni, słyszała też, że mężczyźni z tej rodziny od pokoleń są zdani na to, że sami uratują cały świat, są uparci, ale sprytni, aroganccy ale wywalczą swojego za wszelką cenę.

- Amara pokarz gościom pokoje - Valentine zwrócił się do służącej. Młoda dziewczyna ukłoniła się do swojego pana i poprowadziła na pokoje. Clary przesłała im szybki uśmiech i gdy małżeństwo poszło na górę a rodzice w głąb domu, Clarissa szarpnęła brata za rękaw i odeszła na parę kroków by ich nie było słychać. Gdy bracia podążyli za rodzicami, młodszy z nich - Jace, zatrzymał się i przyjrzał rozmowie rudowłosej z bratem. Był ciekawy o czym rozmawiają, ale mógł się spodziewać, że dziewczyna nie będzie zachwycona z pomysły by on był jej ochroną

- Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś? - Warknęła na brata - Mieliśmy się trzymać razem - Przypomniała

- To dla twojego dobra. Nie wiesz co się czyha za murami Alicante. W każdej chwili przez mury tego miasta może przemykać się niebezpieczeństwo

- Za jaką cenę? Lud oczekuje ode mnie wiary w ten pokój, a teraz jedyną osobą która w to nie wierzy będę ja.

- Nie stracę siostry przez decyzje naszego ojca - Syknął biało włosy.

- Nie stracisz. Wszystko wróci do normy. Unikniemy wojny i wreszcie zapanuje spokój - Powiedziała. Zawsze w to wierzyła. Wszystko widziała w jasnych kolorach, lecz była ona jeszcze młoda. Nie miała krwi na swoich dłoniach w porównaniu do brata, który brał udział w niejednej bitwie. Ojciec dał mu stanowiska wodza, jak chodzi o armie. Sprawuje ten zawód już od paru lat i jeszcze nie zawiódł ojca. Siostra ma już dosyć czekania i martwienia się czy wróci z walki cały i zdrowy. Ma dosyć życia w lęku przed utratą osoby którą kocha.

- Źle się czuje. Powiedz ojcu, że zejdę na wieczerze - Sięgnęła po swoją suknie by ułatwić sobie chodzenie i skierowała się do swojego pokoju. Ominęła blondyna który ciągle obserwował ich rozmowę. Wykorzystując okazje podszedł do starego przyjaciela, z którym razem trenował gdy byli mali.

- Musisz jej wybaczyć. Nie wie jaki świat jest zepsuty - Jonathan odezwał się, gdy wyczuł obecność przyjaciela.

- Może lepiej by było dla niej, gdyby się nie dowiedziała - Stwierdził Jace stojąc twarzą w twarz z białowłosym.

- Chciałbym tego uniknąć. Sam wiesz jak ciężko jest ustawić ten świat - Stwierdził ponuro Jonathan

- Wierze, że ochronisz ją przed najgorszym - Powiedział kładąc silną dłoń na ramieniu blondyna

- Możesz na mnie liczyć - Oznajmił.

- Nie zależy mi na życiu innych tak bardzo jak na życiu siostry. Nie wybaczył bym sobie jak by coś jej się stało - Powiedział. Nie był tak otwarty jak siostra. Ona wierzyła, że może naprawić ten świat i sprawić, że całe zło ustąpi. Jednak Jonathan zna lepiej ten świat i wie, że nie jest idealny. Chce tylko utrzymać siostrze przy jej wierze

- Jeśli będzie trzeba, poświęcę dla niej życie - Rzekł Jace. Dla nocnych łowców to normalne. Wiedzą, że poświęcenie się w dobrej sprawie to najbardziej honorowe dla nephilim. Nie żyją oni długą i najczęściej umierają oni w walce. Jace jest tego świadomy i nigdy nie bał się śmierci. Zawsze był na nią gotowy.

Clarissa spędziła parę godzin w swoim pokoju. Mówiła prawdę, gdy powiedziała, że źle się czuje. Gorset nie pozwalał jej oddychać, a na dworzu w dodatku był upał. Usłyszała ciche pukanie do drzwi, wiec wstała z krzesła i wyprostowana i z gracją powiedziała






- Wejść - Rzekła. Do pokoju weszła następna służąca, lekko ukłoniła się i upuściła głowę.

- Pan kazał przyszykować panią na wieczorne przyjęcie - Oznajmiła - Prosił także, by założyła panienka również to - Zza pleców wyjęła pudełeczko i podała, ponownie kłaniając się jej

- Nie musisz mi się za każdym razem kłaniać - Odezwała się rudowłosa

- Jest panienka zbyt łaskawa - Stwierdziła dziewczyna - to dla mnie zaszczyt stać przed panienką - Clarissa nie przepadała, za takim zachowaniem. Mogła już się przyzwyczaić przez tyle lat, że żyje w tak szlachetnie rodzinie, lecz nadal czuje się zbyt wywyższona, gdy służąca nie może spojrzeć jej w oczy. Otworzyła pudełeczko od ojca i ukazał jej się piękny naszyjnik, zrobiony z ciemnego, zielonego kamienia.

- Jest zrobiony z kamienia Moldawit. Pan stwierdził, że będzie idealnie pasował do panienki. Zwłaszcza, że zieleń to kolor nadziei, którą panienka nam wszystkim dała - Rzekła

- Dziękuje Ci Tatia. Doceniam to - Powiedziała by też służąca czuła się doceniona. Dziewczyna pomogła Clary przebrać się w inną suknie za parawanem i wtedy usłyszała pukanie do drzwi. Będąc bezpieczna za parawanem pozwoliła wejść osobnikowi

- Proszę - Odezwała się. Usłyszała szelest otwieranych drzwi a potem zamykanych.

- Przyszedłem sprawdzić, czy jest panna gotowa - Usłyszała ten brytyjski akcent i w mgnieniu oka poczuła się zakłopotana.

- Chwilka - Rzuciła. Tatia zakładała już ostatnią warstwę sukni i poprawiała wszystko na koniec

- Przykro mi, że ta posada ochroniarza została przekazana tobie - Odezwałam się by uniknąć niezręcznej ciszy - nie byłam poinformowana o planach ojca

- Wskazuje to jak bardzo jego córka potrzebuje ochrony - Stwierdził, oglądając jej książki na komodzie. Clarissa była zdziwiona odpowiedzią chłopaka lecz wiedziała, że zgadza się on w tej kwestii z jej rodzicami

- Skąd u Ciebie ta pewność siebie? - Zapytała wychodząc zza parawanu już w całej kreacji. Jace wyprostował się i stanął do niej przodem jak to w zwyczaju mają mężczyźni gdy stoją u boku damy. On także był już przebrany w odpowiedni strój na taką gościnę. Clarissa zasiadłam przed toaletką a Tatia stanęła za nią szykując jej włosy, spinając je i by je podkreślić, założyła jej delikatną opaskę z płatkami białych kwiatów. Na koniec zakłada jej prezent od ojca na szyje. Jest zimny i czuje się, że nosi naprawdę ciężkie i drogie kamienie.

- Taki już jestem. Pomaga mi to w przeżycie - Oznajmił blondyn, gdy ona zakłada białe rękawiczki sięgające jej do łokcia.

- Mówisz jak by śmierć Cię śledziła - Odezwała się patrząc na niego przez lustro, gdy on ją obserwuje z daleka. Machnęła ręką do służącej by wyszła. Dziewczyna jeszcze szybko ukłoniła się do Clary a następnie do Jace’a i opuściła pomieszczenie.

- Wiem, że jesteś przeciwko temu ale taka jest wola twojego ojca - Stwierdził robiąc parę kroków w jej stronę

- Nie chce być szpiegowana tylko dlatego, że ojciec się o mnie boi - Syknęła wstając.

- Twoja wyższość mnie nie rusza - Stwierdził - Sprawia tylko, że stawia mnie przed większym wyzwaniem - Powiedział z tajemniczym uśmiechem i wyciągnął do niej rękę w oczekiwaniu, że ją przyjmie. Ujęłam jego dłoń, wiec pozwoliła mu by ją poprowadził na przyjęcie. Gdy byli już w głównej sali, zobaczyli wielki, długi stół i pełno gości. Większość kojarzyła ale tylko przez mgłę.

- Będę czekał na Ciebie po przyjęciu, by sprawdzić czy wszystko w porządku - Odezwał się Jace - Będę miał Cię na oku przez ten cały czas - Rzekł. Ukłonił się lekko i odszedł w głąb sali. Zasiadła pomiędzy bratem a ojcem, który siedział na honorowym miejscu. Muzyka skrzypiec ucichła a ich ojciec wstał z kieliszkiem wina. Wszystkie oczy skierowały się na niego a wszelkie szepty ucichły. Rodzina Lightwood siedziała koło siebie a Jace zajął miejsce koło brata.

- W imieniu mojej rodziny, chciałbym podziękować za przybycie na dzisiejszą wieczerze. To ważny czas dla nasz wszystkim w Alicante. Po wielu latach wojny, krwi i poległych nadszedł czas by z tym skończyć. To wszystko zawdzięczamy mojej pięknej córce, która niedługo rozpocznie nowy etap w swoim życiu. Clarisso wstań proszę - Powiedział do córki i podał jej rękę by pomóc jej wstać.

- Jestem z Ciebie dumny Clarisso. Pamiętaj o tym - Powiedział do niej całując ją w czoło - Wznieśmy toast za moją córkę, która odnalazła swój cel w życiu - Wszyscy powstali i unieśli swoje kieliszki. Uśmiechnęła się lekko choć teraz myślała o tym jak powiedzie się jej całe życiu. Miała marzenie by się zakochać, być jak jej rodzice albo chociaż Lightwood’owie. To nie jest jednak jej przeznaczenie. Ważniejsze jest jednak dla niej duma ojca i to by ludzie żyli w pokoju. Po toaście, goście rozeszli się na tańce do następnej sali.



Gdy w którejś części przyjęcia Clary
 tańczyła z Jonathanem, zwierzyła mu się ze swoich myśli. To, że nie jest dokładnie pewna swojej decyzji lecz też wie, że tylko tym pomoże ludowi.


- Jonathan… - przerwała w którymś momencie, zerkając na ojca rozmawiającego z mężczyzną koło 30 lat. Brat śledził oczami siostrę by zorientować się na co patrzy.