czwartek, 2 marca 2017

UWAGA!!!

Strasznie mi przykro, że nie dostajecie ostatnio żadnych wpisów i rozdziałów. Aktualnie piszę do was z komórki, ponieważ mój laptop już od ponad półtora miesiąca jest w naprawie. Nie moge zyskać żadnych informacji, kiedy będzie gotowy. Podejrzewam również, że laptop już kompletnie padł i będę musiała kupić nowy. Mam tylko nadzieje, że moje zapiski zostaną odzyskane bo mam tam 2 rozdziały w wyprzedzeniu dla was. Naprawdę nie chciałabym stracić tych materiałów więc trzymajcie kciuki! :*

Mam nadzieje, że jak najszybciej do was wrócę!!! <3

piątek, 6 stycznia 2017

Księga II - Rozdział 1

Było cicho i spokojnie. Słychać było jedynie cichy szum wiatru przechadzający się pomiędzy trawami. Rudowłosa szła w długiej sukni, ciągnącej się metrami. Miała wielki bukiet śnieżnobiałych kwiatów w dłoni. Szła prosto do Jace'a. Wszyscy już tam byli. Rodzina, przyjaciele, wszyscy goście, którzy przybyli na ich ślub.

Clary stanęła na przeciwko Jace'a, który uśmiechnął się do niej. Dziewczyna rozejrzała się speszona. Coś jej nie pasowało. Nie było cichego brata, który miał udzielić im ślubu. Czemu Izzy nie ma przygotowanych stel, by wyryli sobie runy miłości przy ich sercach?

- Jace... Dlaczego jesteśmy ubrani na biało? - Szepnęła, gdy dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wszyscy goście, Jace jak i ona są odziani w żałobne barwy.

- Wszystko dla Ciebie najdroższa - Uśmiechnął się. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Dostrzegła nagle, że jej suknia jest pobrudzona krwią. Rozejrzała się i wszyscy goście znikli jak i również Jace.

- Witaj Clarisso - Usłyszała męski, przechodzący dreszcze głos. Na miejscu, gdzie powinien stać cichy brat stał mężczyzna. Sądziła, że będzie to Klaus lecz myliła się. Mężczyzna był wysoki, o kruczoczarnych włosach i bladej cerze. Był przystojny, postawny i bogato odziany w ciemny garnitur. Jego uroda była niezwykła. Nie można było ją porównać do piękna Jace'a. Jace'a jest czysta i nieskazitelna, jak anioła. Jego jednak była jak by zakazana, jak by grzechem było mu się przyglądać.

- Kim jesteś? - Syknęła - Widziałam Cię już. We śnie - Przypomniało jej się

- Podejdź moja droga - Dotknął lekko jej pleców i odwrócił. Wszyscy jej najbliżsi stali przed czyimś grobek. Podeszła by ujrzeć jej nazwisko na nagrobku


                                                 

                                                  Clarissa Morgenstern 1848 - 1866


                                Najdroższa córka, Wspaniała przyjaciółka, Kochająca żona


Clary coś tknęło.


- Żona... - Szepnęła


- Nie trwało to długo, lecz nie powiem, że jeszcze nie widziałem takiego miłości - Odezwał się meżczyzna


- Umarłam?! - Spytała drżącym głosem


- Ależ skądże! Należysz jedynie teraz do innego świata - Oznajmił. Dziewczyna odważyła się spojrzeć na mężczyznę - Do mojego! - Syknął jej do ucha.






Dziewczyna wybudziła się z mrocznego snu, wciągając głośno powietrze. Wyskoczyła z łóżka i podeszła do komody. Zaczęła przeszukiwać nerwowo szuflady.

- Clary? Co robisz? - Spytał zaspanym głosem Jace

- Mój szkicownik. Był tu gdzieś, na pewno - Rzekła nerwowo.

- Clary, nie jest przypadkiem za wcześnie na szkicowanie? - Odparł wstając leniwie z łóżka. Przeczesał swoje blond włosy do tyłu i podszedł do ukochanej.

- Miałam sen. Byłeś w nim i ten mężczyzna... Nie pierwszy raz mi się śnił

- Mam być zazdrosny, że moja narzeczona śni nie tylko o mnie? - Zażartował chłopak

- Jest! - Rzekła z satysfakcją i otworzyła go na odpowiedniej stronie. Jace podszedł bliżej by przyjrzeć się rysunkowi. Był na nim Jace i ten mężczyzna, ale Clary nadal nie wiedziała w tym jakiegokolwiek sensu. Wie tylko, że budzi się z płaczem ze snu, gdy widzi tego mężczyznę. Nie wie skąd go zna ani kim jest ale przeraża ją.

- Wciąż dręczą mnie te sny - Odezwała się - Może po prostu tracę już zmysły - Westchnęła a Jace objął ją

- Może to przez stres. Jeśli chcesz możemy jeszcze poczekać z ogłoszeniem zaręczyn - Stwierdził blondyn

- To nie będzie konieczne. Z taką nowiną nie można czekać - Uśmiechnęła się

- Jesteśmy zaręczeni od dobrych kilku tygodniu. Enzo wyjechał i dobrze sobie radzi we włoskim instytucie, nawet Robert i Maryse zaakceptowali związek Magnusa i Aleca - Oznajmił dotykając jej polika



- Wszystko zaczyna się układać - Stwierdził i pocałował ukochaną








Całe towarzystwo siedzi przy stole, przy sobotnim obiedzie. Jedzą w ciszy a od czasu do czasu Jace i Clary zerkają na siebie. Magnusa nie ma, bo miał sprawy w Londynie. Alec siedzi z Robertem w sali anioła i są zajęci papierkową robotą. Max wrócił razem z Robertem do Alicante. Chłopiec siedział koło Isabelle, która z uśmiechem patrzyła na niego, bo cieszyła się, że ma swojego braciszka z powrotem.


- Ojcze, możemy Ci zająć chwile po obiedzie? - Spytała Valentine'a Clary, mówiąc o sobie i Jace'e


- Nie widzę przeszkody byście wypowiedzieli się teraz - Stwierdził na spokojnie - Chyba, że to poważniejsza sprawa?


- Stwierdziliśmy jedynie, że jako ojciec Clary powinieneś wiedzieć o tym pierwszy - Odezwał się Jace


- Słuszna uwaga - Zauważył Val


- O co więc chodzi? - Spytała Jocelyn siedząca koło męża.


Jace wziął dziewczynę za rękę i wstali podchodząc do państwa Morgenstern.


- Oświadczyłem się Clary - Oznajmił blondyn. Izzy odruchowo pisnęła z radości. Max oglądam się po wszystkich by zobaczyć ich reakcje. Jonathan jedynie czekał na reakcje rodziców, którzy patrzyli na siebie. Jocelyn dotknęłam jego dłoni i uśmiechnęła się do męża. Val objął dłoń żony i westchnął ciężko.


- A więc planujemy ślub - Odezwał się Valentine. Isabelle pisnęłam i odskoczyła od stołu i rzuciła się na Clary i Jace'a.


- Musimy iść do krawcowej! Ustalić jaki bukiet będziesz miała! Zajmę się wszystkim! W życiu nie zobaczycie piękniejszego ślubu!


- Izzy! Izzy! Spokojnie - Zaśmiała się Clary - Nie spieszno nam tak bardzo - Stwierdziła


- O nie kochana! Zaczynamy od zaraz - Powiedziała rozweselona. Clary spojrząła na Jace'a i oboje się zaśmiali. Gdy wszystko stało się oficjalne, reszta wstała by pogratulować im.










Chłopak był nie przytomny kilka godzin. Po tym jak ocknął się już w swoim pokoju za oknami było już ciemno. Leniwie wstał z łóżka i będąc jeszcze w stroju bojowym, wyjął z szafy świeżą koszule i spodnie i przebrał się. Jego plecy i klatka piersiowa wciąż była w głębokich sińcach. Mimo, że używa Iratze, to rany są zbyt liczne by wszystko się tak szybko zagoiło.

Do pokoju ktoś wszedł bez pukania.


- Oczekuje Cię - Burknął łowca

- W jakiej sprawie? - Zapytał odwracając się do niego przodem, zakładając koszulę na siebie.

- Sam zobaczysz. A teraz pospiesz się - Syknął i wyszedł trzaskając drzwiami.


Brunet szedł długim ponurym korytarzem. Od kąt tu jest, to jego jedyna droga do głównego salonu i tylko tą może się poruszać. Jest tu kilka tygodni a zobaczenie całej posiadłości było dla niego niemożliwe. Nagle zauważył, że drzwi po jego lewej są uchylone. Zawsze były zamknięte na klucz, wiec się zdziwił. Obejrzał się i, gdy nikt go nie widział, zajrzał do ciemnego pokoju. W środku było cicho i chłodno. Jego uwagę odrazu przykuło wielkie łoże a na nim świecące pole, koloru zieleni. Podszedł bliżej. Na łóżku leżała blond włosa kobieta. Wyglądała jak by spała, ale najwidocznie była pod jakimś zaklęciem.

- Lorenzo? - Usłyszał swoje imie z korytarza. Chłopak zamykając za sobą drzwi, spotkał na korytarzu Rosalie.

- Lorenzo, wiesz, że nie wolno nam wchodzić do tych pomieszczeń - Zwróciła mu uwagę

- Drzwi były uchylone. Tam i tak nic nie ma - Skłamał

- Dobrze, chodź już. Zaczyna się niecierpliwić - Powiedziała niechętnie.

Kobieta odprowadziła go do salonu a następnie opuściła pomieszczenie. Dwóch braci stali przy kominku i rozmawiali szeptem.

- Chciałeś mnie wydzieć - Brunet odezwał się.

- Tak, chciałem! - Powiedział z uśmiechem Klaus i podszedł do chłopaka - Lepiej wyglądasz, wypoczęty? - Spytał

- Tak, dziękuje, po godzinach tortur i mieszania mi w głowie czuje się dużo lepiej - Powiedział sarkastycznie

- Robisz postępny. Widzę to i niezmiernie się ciesze - Objął go męsko i poprowadził do Elijah'y

- Niklaus nie uważasz, że robisz to zbyt pospiesznie? - Zwrócił mu uwagę mężczyzna

- Skądże bracie. Enzo dobrze zrobił, dołączając do nas. Chce go szybko wprowadzić w temat - Stwierdził.

- Jaki to temat konkretnie? - Zdziwił się brunet

- Clarissa wychodzi za mąż, słyszałeś? - Spytał. Enzo przyjrzał mu się dokładnie i nie wiedział co powiedzieć - Zapewne, troche zaproszenie na ślub zaginęło gdzieś we Włoszech, bo jak mnie pamięć nie myli właśnie tam uważają, że jesteś - Oznajmił.

- Co to ma wspólnego ze mną?! Co ode mnie chcesz? - Warknął

- Mam dla Ciebie zadanie mój drogi - Oznajmił dotykając jego ramienia - Widzisz... Dwóch parabatai zabrali mi coś. Jest to niezmiernie ważne dla mnie i mojego brata.

- Co zabrali? - Wtrącił się Enzo

- To nie twoje zmartwienie. Elijah i ty wybierzecie się na ślub. Clarissa zapewne z chęcią Cię zobaczy.

- Chcesz bym zepsuł im ślub?

- Chce odzyskać co moje! - Warknął ale szybko się uspokoił - Nie musisz nic psuć. Ty będziesz miał okazje na spokojnie się z Clarissą, a Elijah znajdzie to co trzeba i wrócicie. Chyba możesz to zrobić dla swojego stryja?

- Co jak się nie zgodzę? - Syknął

- Jak by to Ci powiedzieć? - Westchnął - Radził bym zrobić mi tą małą przysługę. Jeśli nie chcesz mieć życia Rosalie na sumieniu...



- Nie skżywdzisz jej! - Syknął



 - Przekonajmy się więc - Uśmiechnął się złowieszczo








Jest wprowadzenie do księgi II :D Wiem, że miałam wstawić rozdział kilka dni temu ale coś mi blogger szwankuje ale już się poprawia. Do tego mam teraz próbne mature, przez kolejny jeszcze tydzień wieć nie mam w ogóle głowy do pisania. Mam nadzieje, że szybko się to skończy i będę mogła wrócić do spokojnego pisania :3

wtorek, 20 grudnia 2016

Rozdział 35 ~ KONIEC KSIĘGI I

Enzo wszedł do pokoju. Clary uniosła się. Brunet stanął koło Jace'a.


- Co robisz? - Spytała


- Próbuje pozbawić go bólu - Oznajmił i złapał jego dłoń


- To mu pomoże? - Powiedziała przez płacz. Enzo zmarszczył się - Co się dzieje? - Odezwała się rudowłosa


- Nie mogę wyczuć jego bólu - Stwierdził


- Dlatego, że nic mnie nie boli - Odezwał się zachrypniętym głosem Jace - Spędzenie z tobą krótkiej chwili sprawiło, że od razu się lepiej poczułem - Uśmiechnął się słabo. Jemu się nie poprawiło, jednak Clary jest taka dumna z niego, że chłopak potrafi być tak silny.


- Enzo... - Powiedziała błagalnym głosem


- Musicie się pokazać na balu. Wszyscy na was czekają - Oznajmił Enzo.


- Jace jest za słaby. Nie da rady - Odparła


- Dam rade - Chrząknął i usiadł na łóżku.


- Jace nie. Może Ci się pogorszyć - Podeszła do niego.


- Zaryzykuje - Uśmiechnął się lekko.






Para zeszła na sale. Wszyscy byli zbyt zajęci rozmowami i tańcami by byli aż tak zauważalni.


- Tam jest wolne miejsce. Usiądź lepiej - Szepnęła wskazując na wolne krzesło. Ktoś nagle klasnął. Sala ucichła a tańce ustały


- Orkiestra! Specjalny taniec dla Panny Clarissy i Jace'a Herondale - Zrobili im miejsce i wszystkie oczy spoczęły na nich


- Jace nie musimy tego robić - Szepnęła.


- Nie. Chce z tobą zatańczyć - Uśmiechnął się i ujął jej dłoń. Wiedział, że nie będzie innej okazji. Nie przepadał za tańcem ale jeśli ostatnią rzeczą jaką ma zrobić za życia jest zatańczyć z ukochaną to zrobi to z przyjemnością.


Delikatna muzyka skrzypc wpłynęła do ich uszu. Para zaczęła tańczyć tradycyjny taniec. Clary była przerażona. Bała się, że Jace może upaść w każdej chwili. A Jace widział tylko ją. Wyobraził sobie ich samych na sali.


W którymś momencie, blondyn się trochę zachwiał. Clary niezauważalnie podtrzymała go, mocniej trzymając jego dłonie


- Zostań ze mną. Zostań - Szepnęła.


- Prowadzisz - Zaśmiał się cicho za chwilę.


- Nie myśl teraz o tym. Skup się na moim oczach - Rzekła przejęta


- Patrz na mnie - Szepnęła, gdy jego powieki robiły się dla niego ciężkie. Po chwili znów stał prosto i dalej wykonywał ruchy. W którymś momencie, blondyn podniósł dziewczynę w tali i obrócił ją delikatnie.


- Wyglądają tak pięknie razem - Szepnęła Isabelle przyglądając się całemu tańcu. Jonathan stał przy niej.


- Ciesze się, że sobie wszystko wyjaśnili - Odezwał sie brat rudowłosej. Isabelle pokiwała głową i uśmiechnęła się. Nie zdawali sobie sprawy, że to wszystkie się miało zaraz skończyć.







Enzo odnalazł Magnusa w pokoju Alec'a. Młody Lightwood nie czuł się za dobrze.


- Co mu jest? - Zdziwił się Enzo


- Więź parabatai daje o sobie znać - Odparł Bane próbując uśmierzyć ból chłopakowi


- Otwórz mi portal, Magnusie. Musze dostać się do Klausa - Stwierdził Enzo


- Co takiego? Wiesz, że Klaus chce Cię dla siebie - Odparł


- Nie interesuje mnie to teraz. Tylko on może wiedzieć jak uratować Jace'a


- Na to nie ma lekarstwa! - Powtórzył Bane


- Powtórzysz mi to kiedy wrócę. A teraz nalegam byś otworzył mi portal - Warknął.


Bane westchnął i wyczarował portal


- Wiesz, że jeśli wyczuje zagrożenie, nie bede mógł Cię sprowadzić z powrotem


- Wiem - Szepnął


- Powodzenia - Rzekł Magnus. Enzo przeszedł przez portal.






Wylądował przed wielkim domem. Obejrzał się wokół siebie i od razu wiedział, że jest po za Idrysem. Dom był otwarty. Wszedł po cichu do środka. Podświadomość kazała mu pomyśleć o tym miejscu, choć nigdy wcześniej tu nie był. 
Mieszkanie było ogromne i bardzo bogato urządzone. Idzie po długim korytarzu, który jest ozdobiony długim ciemno czerwonym dywanem. Dochodzi do głównego salonu.

- Wiedziałem, że się zjawisz - Słyszy specyficzny akcent. Brunet od razu się odwraca. Na drugim końcu salonu, Klaus siedzi w fotelu i na kolanach ma jakąś kobietę. Nagle zrzuca jej zwłoki na ziemie. Jego usta są ubrudzone krwią, a kły rozchylone kiedy uśmiechnął się szeroko. Enzo skrzywił się z obrzydzenia.

Mieszaniec wstał z fotelu i podszedł do chłopaka, kciukiem wycierając sobie krew z wargi.


- Wiesz po co tu jestem - Powiedział brunet


- Ah tak - Powiedział teatralnie i uśmiechnął się szeroko - Zagubiony chłopak. Szuka swojego miejsca na świecie. I odnalazł je miedzy Lightwoodami i Morgensternami - Odparł - Żałosne - Parsknął śmiechem


- Na mnie chociaż komuś zależy - Warknął - Tym się właśnie różnimy stryju - Powiedział z predytacją. Klaus uśmiechnął się złowieszczo.


- Uważasz, że pomagając Herondale'owi zdobędziesz serce Clarissy? - Odparł - Dla takich jak my nie ma miłości. Miłość jest dla słabym


- Clary i tak zostanie przy Jace'e choć by nie wiem co. Jest zbyt uparta ale jeśli taka jest jej wola... - Odparł


- Pomóż Jace'owi. Wiem, że masz na to lekarstwo - Zarządzał a Mikaelson się zaśmiał


- A co bym z tego miał? - Zapytał rozsiadając się w fotelu.


- A więc jest lekarstwo - Zaciekawił się chłopak


- Tego nie powiedziałem - Zwrócił mu uwagę - A więc... - Uśmiechnął się szeroko - Przed nami długa rozmowa.






Tuż po tańcu, Clary zabrała Jace'a z balu. Wiedziała, że nie powinni tu przychodzić. To tylko pogorszyło jego stan. Na szczęście nikt nie zauważył, że z Jace'em jest coś nie tak.


Położył się do łóżka i nabrał zimnych potów i trudności z oddychaniem.


- Clary... - Szepnął, ściskając mocno powieki, pewnie z bólu. Miała ze sobą wilgotny ręczniczek i próbowała opanować poty. Była zrozpaczona.


- Ciiii, spokojnie. Jestem tu. Nigdzie się nie wybieram - Wyszlochała. Próbowała być silna dla niego ale nie potrafiła, patrząc jak cierpi.


- Słyszę go - Wymamrotał. Clary zmarszczyła brwi - Naszego syna bawiącego się z Izzy w ogrodzie


- Jace... - Wypowiedziała jego imię ze smutkiem i przekazać mu, że to tylko wyobraźnia


- Nathan. Jest taki silny. Nigdy nie pozwoli Izzy wygrać - Wypowiedział zadowolony


- Tak. Nathan. Jest taki podobny do Ciebie... - Powiedziała Clary dając blondynowi ostatnie chwile przyjemności


- Chce byś mu poczytał przed snem. Bardzo mu na tym zależy, będziesz mógł to zrobić? - Jace spojrzał na nią z uśmiechem


- Tak, postaram się - Rzekł spokojnie


- Obiecujesz? Obiecaj mi. Obiecaj mi, że spróbujesz - Zbliżyła się do niego i dotknęła jego mokrego od potów polika - Jeśli nasza miłość nie wystarcza... Walcz Jace, proszę! - Wyszlochała. Ledwo uniósł swoją dłoń, co sprawiło mu dużo wysiłku. Dotknął jej polika - Dam Ci dzieci. Nie porzucaj naszych marzeń, życia, które możemy mieć!


Blondyn lekko uśmiechnął się


- To takie piękne marzenie - Szepnął i przymknął oczy jak by chciał zasnąć


- Jace... - Wypowiedziała jego imię z przerażeniem - Nie, Jace nie! - Objęła jego twarz - Nie zostawiaj mnie Jace, jeszcze nie! - Rozpłakała się i potrząsnęła go ale on ani drgnie - Jace, wróć do mnie, proszę! - Wyszlochała i ktoś nagle wszedł do pokoju. Zerwała się z łóżka. Do pokoju wszedł Enzo


- Już go nie ma - Wyszlochała


- Clary, poczekaj znalazłem sposób - Oznajmił


- Jest za późno - Wydusiła, a do pokoju wszedł nagle Klaus. Spojrzała przerażona na niego i sięgnęła po sztylet, który leżał zawsze na szafce nocnej.


- Nie zbliżaj się! - Warknęłam


- Clary spokojnie, on może uratować Jace'a - Wtrącił Enzo


- Co takiego? Nie zbliżysz się do niego - Syknęła do mieszańca


- Spokojnie kochanie. Przywróce twojego królewicza - Uśmiechnął się złowieszczo


- Nie wierze Ci - Warknęła


- Ja jemu też nie - Odparł Enzo zerkając na swojego członka rodziny - Ale nie mamy innego wyjścia Clary. Musimy zaryzykować - Stwierdził


- Czas leci Morgenstern - Odezwał się Klaus. Clary nie wiedziała co robić. Ale co mogła stracić. I tak za nią już leży jej zmarły ukochany. Jest zdesperowana, musi zaryzykować.


Opuściła sztylet i odeszła kilka kroków.


Klaus podszedł do ciała chłopaka. Clary stanęła koło Enzo i płakała.


Klaus nagle ugryzł się w nadgarstek. Dziewczyna aż słyszała paskudny dźwięk rozdartej skóry.


- Co ty robisz?! - Spytała nagle i podbiegła po drugiej stronie łóżka z płaczem. Klaus wbił mu jego zakrwawiony nadgarstek do ust. Clary przyglądała się całemu zdarzeniu. Za chwile nadgarstek Klausa wyleczył się sam. Enzo dokładnie obserwował ciało Jace'a. I nagle usłyszałam dokładnie ten dźwięk.


Łzy wciąż leciały z oczu Clary bo nie wiedziała na co oni czekają


- Słyszysz? - Spytał Enzo, Klausa. Ten kiwnął głową


- Co? Słyszy co? - Zapytała nerwowo


- Bicie serca - Oznajmił Lorenzo.


- Nie ma za co - Odparł Klaus.

Clary chyba sama nie umiała zdać sobie sprawy co właśnie usłyszała


- Jace żyje - Uświadomił ją Enzo, bo bał się, że wpadła w szok.


Dziewczyna rozchyliła lekko usta a potem leciutko się uśmiechnęła.


Jace nagle wciągnął głośno powietrze unosząc się


- Jace! - Wypowiedziała jego imię z radością. Spojrzał na nią a ona objęła jego twarz.


- Wróciłeś do mnie, wróciłeś - Szepnęła wzruszona. Przetarł kciukiem jej łzy a potem pocałował namiętnie.


Klaus zdążył już zniknąć. Napewno by nie chciał twarzą w twarz spotkać się z Jace'em. Enzo upewnił się, że Klaus przeszedł przez portal i już wszyscy są bezpieczni. W pokoju zostali tylko oni. Clary nie mogła uwierzyć, że jest znów z nią. Rozpłakała się tym razem ze szczęścia.


- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - Zażartował. Dziewczyna zaśmiała się i go znów pocałowała.






Wszyscy po jakimś czasie spotkali się w głównym salonie, kiedy goście już poszli. Jace trzyma dłoń Clary. Alec stoi w towarzystwie Magnusa a Enzo za chwilę przyłącza się do nich.


- Jace! Ostatni raz mnie okłamałeś - Odzywa się Alec do swojego parabatai i obejmuje go mocno. Jace uśmiechnął się lekko


- Bolało? - Spytał Jace


- Kpisz sobie ze mnie? Człowieku, ty umarłeś - Oznajmił - Wydawało mi się, że ktoś wyrywa mi serce gołymi rękoma - Stwierdził. Ta więź parabatai. Clary zawsze uwielbiała o niej słuchać. To fascynujące jak mocno są ze sobą związani.


- Wybacz bracie - Rzekł i objął przyjaciela.


Za chwile blondyn znów mocno objął dłoń ukochanej a ta uśmiechnęła szeroko i spojrzała mu w oczy. Do pokoju weszła Izzy w towarzystwie Jonathana


- Mogę wiedzieć, gdzie wy wszyscy byliście? - Spytała poirytowana dziewczyna - Przez cały bal musiałam zagadywać waszych rodziców, kryjąc Cię - Zwróciła się do Clary


- Wybacz Izzy - Odparła Clary przekonywując ją uśmiechem


- A ja pilnowałem, by nie wybuchła, bo jeszcze ją tak wściekłej nie widziałem - Odezwał się Jonathan a dziewczyna przewróciła oczami.


- Ważne, że już jesteście. Valentine was oczekuje - Zwróciła się do Clary i Jace'a - Ja idę odpocząć. Jestem wykończona - Westchnęła i ominęła przyjaciół, idąc schodami na górę. Jonathan za chwilę podążył jej krokami i też poszedł na górę. Alec spojrzał jeszcze na swojego parabatai. Rozumieli się bez słów. Alec nie umiałby sobie wyobrazić życia bez Jace'a, jak i Jace bez Alec'a. Młody Lightwood wyszedł z domu z Magnusem na spacer.

- Enzo... Nie wiem jak Ci się odwdzięczyć - Odezwała się do bruneta i podeszła do niego. Uśmiechnął się lekko - Gdy byś nie zaryzykować nie odzyskałabym Jace'a. Dziękuje - Objęła go. Jace przyglądał się całej sytuacji i za chwile dołączył do nich

- Mam u ciebie spory dług - Oznajmił i podał mu dłoń. Chłopak przyjął ją i męsko uścisnął.

- Zapamiętam to sobie - Zażartował i cała trójka się uśmiechnęła. Enzo ominął ich.

Clary jeszcze raz spojrzała na Jace'a. Ciągle wydawało jej się, że to tylko piękny sen. Na szczęście to działo się na prawdę. Ma go z powrotem, tak samo jak drugą cześć jej serca, która odeszła w momencie, kiedy jego przestało bić.

- Wszystko dobrze? - Odezwał się Jace, gdy zauważył, że dziewczyna przygląda mu się dłuższą chwilę.

- Wróciłeś do mnie - Powtórzyła i pieściła jego końcówki włosów. Jace pochylił głowę i styknęli się czołami

- Zawsze znajdę moją drogę powrotną do Ciebie - Szepnął - Nie zależnie co się stanie.

- Mój ojciec na nas czeka - Przypomniała sobie - Jest na pewno zdenerwowany - Stwierdziła niechętnie. Jace uśmiechnął się szeroko bo wiedział, że bez wykładu się nie obejdzie. Wziął rudowłosą za rękę i poszli do gabinetu Valentine'a.




Jace czuł się jak w gabinecie Maryse, kiedy coś przeskrobał z Alec'em. Choć to nie instytut, czuł się jak by złamał pewną zasadę. I w jakimś sensie to zrobił. Valentine oficjalnie wie co jest pomiędzy Jace'em a Clary a jako jej ojciec powinien dowiedzieć się o tym pierwszy.

- Mam problem z waszą dwójką - Oznajmił srogo, opierając pieści o biurko - Cały Idrys wie, że moja córka jest związana z Jace'em Herondale'em a ja nawet nie wiem co o tym myśleć

- To dosyć proste ojcze - Odważyła się odezwać Clary

- Kocham pańską córkę - Oznajmił Jace

- A ja kocham jego - Wtrącił dziewczyna. Valentine westchnął i spuścił wzrok. Chyba zdał sobie sprawę, że jego mała córeczka zaczyna dorastać. Nie wiedział tylko kiedy stała się tak dorosła. Za każdym razem, gdy na nią patrzy wciąż widzi tą małą 6 letnią rudowłosą dziewczynkę, która zaskakiwała go każdego dnia. Teraz jednak, wydaje mu się, że go już nie potrzebuje. Wyrosła na silną i mądrą łowczynię i nie potrafi być bardziej z niej dumny.

A jeśli odnalazła miłość, to wystarczy mu się tylko z tego powodu cieszyć. Ta dwójka przypomina mu samego siebie i Jocelyn, kiedy byli w ich wieku i zaczyna rozumieć to ich całe zauroczenie.

Valentine lekko uśmiechnął się do córki

- Nie przestajesz mnie zaskakiwać Clarisso - Odezwał się Val. - Śmiało, możecie już iść - Rzekł. Para spokojnie uśmiechnęła się a następnie opuściła kabinet.





Kochali się przez całą noc. Wydawało by się, że pomiędzy ich ciałami aż roiło się od iskierek. Clary dotykała twarzy Jace'a tak jak porcelany. Delikatnie i z podziwem. Przyglądała się jego idealnej twarzy i dziękował Razjelowi, że ma go znów przy sobie.


- Nigdy więcej mnie nie zostawisz - Oznajmiła - Nie przeżyłabym tego drugi raz - Stwierdziła błąkając go po włosach


- Wychodzi na to, że jesteś skazana na mnie już do końca - Rzekł i znów ją pocałował.






O wschodzie słońca, Jace wstał cicho, by nie budzić Clary, która spała jak anioł. Ucałował ją w czubek głowy. Umył się a potem ubrał w luźną koszulę i czarne spodnie. Blondyn wyszedł na taras by przyjrzeć się miastu. Westchnął i przemyślał sobie wszystko. To co trzyma w dłoni zależy od reszty jego życia. Stwierdził jednak, że nie ma co czekać. Jeszcze kilka godzin temu jego serce nie biło. Jeśli dostał drugą szanse, musi ją wziąć na poważnie.


- Jace, co ty tam robisz? - Spytała Clary i wyszła do niego. Wyglądała tak piękne z samego rana. W długiej prostej sukienki nocnej w odcieniu beżu. Jej włosy idealnie ułożyły się przez noc i ani drgnęły.


- Przyszedł popatrzeć na miasto - Odparł. Dziewczyna spojrzała na Alicante i uśmiechnęła się. Clary zauważyła po dłuższej chwili, że Jace jej się przygląda


- Czemu mi się tak przyglądasz? - Spytała troche zawstydzona


- Jesteś taka piękna. Gdybyś tylko widziała co ja widzę - Stwierdził


- Odpowiada mi mój widok - Uśmiechnęła się i musnęła jego usta - Dostaliśmy drugą szansę i nie mogę być bardziej szczęśliwsza - Oznajmiła. Jace przyjrzał jej się jeszcze chwile


- A więc, jeśli to oficjalne, chce zrobić jak tradycja przyziemnych nakazuje - Oznajmił a Clary nie wiedziała o czym na razie mówi do czasu kiedy klęknął na jedno kolano


- Jace, to ty robisz? - Spytała przerażona


- Clarisso Adele Morgenstern, obiecuje kochać Cię do końca naszych dni i gdy odnajdziemy się po śmierci wciąż będę Cię kochał. Nie znam lepszej okazji, jak poprosić Cię byś spędziła ze mną resztę życia, gdy dostałem drugą szansę by być na zawsze u twego boku... - Mówił ukazując pierścionek. Clary nie widziała piękniejszego i nie miała nawet pojęcia, kiedy znalazł się w posiadanie blondyna

- Wyjdź za mnie - Rzekł. Clary zatkało. Chciało jej się płakać


- Tak... - Szepnęłam - Tak! - Powiedziała z radością. Jace wstał i obejmując jej twarz pocałował. Ujął jej drobną dłoń i założył pierścionek. 
- Należał do mojej matki. To jedyna rzecz, która po niej pozostała - Spojrzała na niego dokładnie. Był przepiękny. Jace podrzucił ją i obrócił. Oboje zaśmiali się z radości.


- Kocham Cię... Clarisso Herondale.







Tak, kochani. Księga I, czyli pierwsza część powieści została zakończona. Oczywiście, będzie Księga II i już bardzo niedługo! Postaram się wstawić pierwszy rozdział z Księgi II, w okolicach sylwestra, czyli już za niecałe 2 tygodnie :D

Uratowałam Jace'a, powinno was to ucieszyć <3 Nie potrafię się go tak szybko pozbyć ;)

Mogę wam zdradzić, że w Księdze II możemy zobaczyć wreszcie coś pomiędzy Izzy a Jonathan'em. Jestem ciekawa, czy zainteresował was ten ship, tak samo jak mnie :D Mam nadzieję, że pokochacie tą parkę tak samo jak Clace albo Malec *-*


I przy okazji życzę wam WESOŁYCH ŚWIĄT, DUŻO PREZENTÓW, SPOTKANIA Z RODZINOM I NIEZAPOMNIANEGO SYLWESTRA <3 :*

czwartek, 15 grudnia 2016

Rozdział 34

PEŁNIA
Noc podziemnych... Noc wilkołaków...
W Idrysie wzniesiono alarm. Dom Morgensternów doszły słuchy, że podziemny pod postacią wilkołaka błądzi po mieście i na ulicach nie jest bezpiecznie. Clary bez zastanowienia przebrała się i zarzuciła płaszcz z kapturem by nikt jej nie rozpoznał i wymknęła się z domu nie mówiąc o tym nikomu zwłaszcza z Jace'owi. Myślała tylko o Enzo. Z przykrością podejrzewa tylko jego. Boi się o niego dlatego musi mu pomóc. Clave kazało pozostać w domach i nie wychodzić na zewnątrz. Dlatego całe Alicante było puste. Clary przemykała ulicami miasta w kompletnej ciszy i głuchocie. Nie widziała w Enzo zagrożenia a wręcz potrzebę by mu pomóc. Przemiany nie są przyjemne i należy przechodzić przez nie po długich treningach samokontroli.


Clary przeszła całe miasto i nic. Ani śladu wilkołaka. Przeszła się także po lesie. Rozglądała się i nasłuchiwała jakichkolwiek dźwięków.


- Enzo! - Zawołała. Chce go odnaleźć. Nie zależnie w jakiej postaci jest, musi go znaleźć - Enzo! - Zawołała jeszcze raz, tracąc nadzieje. Lecz tym razem usłyszała łamiące się gałęzie. Z lekki przerażeniem, obejrzała się za siebie. Przed nią stał spory wilk z wyraźnymi żółtymi oczami. Wilk warczał na nią. Zrobiła powolny krok do tyłu.

- To ja, Clarissa - Powoli kucnęła - Nic Ci nie grozi - Wyciągnęła powoli dłoń.

- Clary! - Ktoś nagle krzyknął. Odwróciłam się. W jej stronę biegł Jace i Jonathan. Enzo się rozzłościł i prawie ugryzł dziewczynę ale zabrała szybko dłoń. Wilk odsłonił ostre zębiska.

- Stójcie! - Syknęła dziewczyna. Jonathan zatrzymał blondyna, który mimo zakazów rudowłosej, chciał to przerwać.

- Enzo, nikt Cię nie skrzywdzi. Nie dopuszczę do tego - Ponownie spróbowała wyciągnąć do niego dłoń. Wilk cicho warczał. Jace bał się, że zaraz coś złego może się stać więc wyrywał się jeszcze bardziej, ale Jonathan go utrzymał.

- Zaczekaj. Daj jej działać - Szepnął białowłosy. Blondyn przyglądał się całej sytuacji z niepokojem.

Wilk pozwolił się dotknąć. Pogłaskała go po jego puszystej sierści. Wtedy zwierze zapiszczało i położyło się bezwładnie pod nogami dziewczyny. Wilk zaczął głośno wyć i zaczął się przeobrażać w człowieka. Enzo wrócił do swojej ludzkiej postaci. Był nagi, pokryty zimnymi potami, trząsł się. Dziewczyna zdjęła z siebie szybko płaszcz i przykryła nim bruneta.

- Pomóżcie mi go zanieść do cichych braci - Odezwała się dziewczyna. Jonathan szybko podbiegł do Lorenzo i podniósł go ruszając przodem. Clary martwiąc się w tej chwili tylko o przyjaciela, ominęła Jace'a bez słowa.

Co miał wtedy czuć Jace? Zazdrość? To zbyt proste, by znalazło się w jego słowniku. Karci się jednak za to co ostatnio powiedział, jedynej osobie, którą potrafił tak mocno pokochać. Nie takich ostatnich dni się spodziewał. Nie potrafi żyć z myślą, że w każdej teraz chwili może go nie być a nie będzie miał okazać wyznać co na prawdę czuł, gdy wypowiadał te puste słowa.




Po tym jak Cisi bracia przejęli Enzo, reszta wróciła do domu. Clary udała się od razu do swojego pokoju. Jace nie czekał ani chwili dłużej i zapukał cicho do jej drzwi. Nie czekając na zaproszenie złapał za klamkę. Dziewczyna stała przy oknie i zerknęła na niego, stojącego w drzwiach.

- Nic mi nie jest - Odezwała się ponuro i odwróciła od niego

- Czy na pewno? - Spytał zamykając za sobą drzwi. Podszedł do niej. Swoją obecnością, Clary była zmuszona by odwrócić się do niego.

- Nie umiałem poradzić sobie z myślą, że mogło Ci się dziś coś stać. Bałem się, że mogłem Cię stracić - Oznajmił a Clary dobrze wsłuchała się w jego słowa. Nastała krótka cisza

- Musisz wiedzieć, że nie miałem na myśli tych słów, które Ci rzekłem, nawet przez chwilę - Rzekł - Byłem zdesperowany, bałem się o Ciebie - Powiedział, a Clary zaszkliły się oczy

- Nie potrafie Clary. Nie potrafie żyć, będąc tak daleko od Ciebie - Wyznał

- Więc przestań mnie odpychać. Powiedz, dlaczego tak się boisz?! - Chłopak przyjrzał się jej ale nie odpowiedział - Cokolwiek to jest, będę walczyć u twego boku!

- Zrobiłabyś to, prawda? - Uśmiechnął się z przekonania, jaka uparta jest Clary - Walczyłabyś do końca... - Mówił i obserwował reakcje dziewczyny, która była na to gotowa

- Nie ma potrzeby, by czuć taką presje - Zmienił nastawienie - Po prostu, czułem się okropnie po utracie naszego dziecka, nie myślałem logicznie - Oznajmił - Wybacz - Rzekł prostując się

- Wiedz, że cokolwiek się stanie, nigdy Cię nie opuszczę. Nigdy Cię nie zdradzę...

- Dlaczego wyczuwam w tym nie dość szczerości? - Stwierdziła zmęczona i zasmucona

- Musisz wierzyć, że to naprawię. Pozbędę się tego dystansu między nami, obiecuję. Wierzysz mi, prawda? - Pierwszy raz słyszała Jace'a takiego zdesperowanego. Nie wie co się z nim dzieje? Martwi się o niego co raz bardziej

- Oczywiście, że Ci wierzę - Podeszła do niego i ujęła jego policzek. Uśmiechnęła się lekko

- Naprawdę tak jest? Nie chce być czuła się zobowiązana do tego...

- Pamiętaj, że Cię kocham. To nigdy się nie zmieni. Dlatego wierzę Ci Jace. Bezgranicznie - Rzekła i objęła go, gładząc jego blond włosy. Posmutniała. Bała się o niego, bardziej niż sądziła, że jest to możliwe. Tej nocy spali już w jednym łóżku, razem. Clary nie spała przez połowę nocy. Wpatrywała się wyłącznie w spokojną twarz blondyna. Próbowała dotrzeć do swoich najskrytrzych myśli i zdać sobie dlaczego Jace się tak zmienił ostatnio. Nic jej jednak nie przychodziło do głowy. Czy to chodzi o Enzo? Jest zazdrosny? Czy chodzi o nasze dziecko... Może na prawdę, nie potrafił sobie z tym poradzić i dlatego się oddalił?

Nagle blondyn zaczął się wiercić i głośno oddychać. Sniło mu się coś, ale wydawało by się jak by cierpiał. Clary zbliżyła się do niego i uspokoiła. Jace uspokoił się i wrócił do normalnego snu.

- Co się z tobą dzieje, Jace? - Szepnęła chyba sama do siebie.




Następny dzień. Śpiew ptaków budzi niewyspaną Clarisse. Przeciera oczy i rozchyla powieki. Jace wciąż śpi. Nie budząc go, dziewczyna szykuje się na trening. Jest gotowa by wrócić do normalnych czynności. 
Za chwile znajduje się na sali treningowej. Wybiera z półki miecz treningowy i ćwiczy nim. Po jakimś czasie zaczeli się zjawiać pierwsi łowcy. Na razie Jonathan, a potem Alec w towarzystwie Magnusa. W dziewczynie coś pękło i podeszła do nich zdenerwowana

- Gdzie byliśmy, kiedy alarm poruszył miasto? - Spojrzeli się na nią zdziwieni - Byliście nam potrzebni, gdy wy zajmowaliście się sobą!

- Clarisso, co się stało? - Zapytał Magnus

- Enzo musiał przeżyć przemianę. Sam! Myślałam, że możemy na Ciebie liczyć i mu w tym pomożesz - Powiedziaał zezłoszczona

- Nic mu nie jest? - Wtrącił się Alec, ale dziewczyna jedynie przesłała mu zdenerwowany wyraz twarzy. Lightwood westchnął, dotknął ramienia Magnusa i kiwnął do niego głową i odszedł, pewnie sprawdzić co z Enzo.

- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - Syknęła Clary do Magnusa. Zmarszczył brwi

- O czym Clarisso? - Zapytał nieświadomy

- Sądziłam, że jesteś naszym przyjacielem. Sądziłam, że mogłam Ci ufać - Rzekła załamana

- Clarisso, nie wiem o czym mówisz - Odparł

- Nie kłam! - Warknęła, podłożyła mu nogę. Czarownik upadł a dziewczyna zawisła nad nim i przyłożyło mu broń treningową do szyi

- Dlaczego nie powiedziałeś mi o Jace'e? Co mu jest? Musiał pójść z tym do Ciebie! - Wykrzyknęła, lecz Jonathan pojawił się przy nich i odsunął siostrę od Bane'a

- Clary, uspokój się! - Szarpał się z siostrą. Wszyscy patrzyli na nią ze zdziwieniem - Co w Ciebie wstąpiło? - Szarpnęła i wyślizgnęła się z objęć brata.

- Clarisso Morgenstern - W pomieszczeniu pojawił się łowca - Twój ojciec wzywa Cię byś wstawiła się przed Clave - Oznajmił i odszedł. Wszystkie oczy spoczęły na nią. Za chwilę, szturchając Bane'a poszła przodem do sali anioła, a jej przyjaciele za nią.




Clary stanęła przed radą. Zerknęła na matkę w pierwszym rzędzie, która była tak samo na nią zdenerwowana co Valentine

- Pomimo alarmu, zeszłej nocy opuściłaś mieszkanie w poszukiwaniach podziemnego, zgadzasz się z tym? - Spytał ją jeden z rady

- Nie - Odpowiedziała prosto i szybko. Valentine, gładził się teatralnie po brodzie i zdziwił się na odpowiedź córki

- Więc proszę, wytłumacz nam co robiłaś wczoraj wieczorem na ulicach Alicante, pomimo zakazu? - Spytano ją.

- To co każdy inny łowca miał wtedy obowiązek zrobić - Rzekła zmęczonym głosem

- Oświeć nas Clarisso - Odezwała się kobieta z rady

- Wy chyba powinniście najlepiej o tym wiedzieć. Jako nocni łowcy, wszyscy jesteśmy równi i wasze życie jak i każdego innego nephilim jest wartościowe.

- Chcesz powiedzieć, że poszłaś na własną rękę ratować tego podziemnego?! - zdenerwował się Valentine i odezwał do córki

- Łowcę, ojcze. On jest łowcą! - Syknęła. W tym momencie, do sali przybiegł Jace. Przeszedł przez tłum i zobaczył Clary przed Clave. Stanął obok Jonathana.

- On mógł Cię zabić Clarisso! - Syknął do niej ojciec - Mogła być od czasu do czasu pomyśleć, o rodzinie która martwi się o Ciebie. Nie sprawiać tyle nerwów mi i własnej matce - Clary spojrzała na kobietę. Miał rację. Jocelyn wydawała się jak by nie spała całą noc, była blada i zmęczona.

- Nic na to nie poradzę - Przyznała - Ktoś mi kiedyś powtarzał : Clarisso, twoje czyny świadczą o twojej sile. Bycie łowcą, nie polega tylko na umiejętności walki ale na umiejętności podążania za głosem serca. I to właśnie ta siła tworzy z Ciebie prawdziwego wojownika.

Valentine znał te słowa. Powtarzał je swoim dzieciom, przy każdej nabytej okazji od małego.

- Nie ma tu miejsca dla podziemnego! - Syknął mężczyzna obok ojca. Valentine uciszył go gestem ręki

- Proszę Cię ojcze - Szepnęła dziewczyna - On nie jest dla nas zagrożeniem - Oznajmiła.

Valentine powstał.

- Moja córka ma rację - Rzekł. Na twarzy dziewczyny pojawił się lekki uśmiech - Zapomnieliśmy, że jesteśmy tu wszyscy braćmi. Dopóki walczymy po tej samej stronie, nie możemy nikogo odrzucać. Enzo jest jednym z nas. I tak będziemu go traktować - Oznajmił i wyszedł ze wściekłą radą z sali. Dziewczynie kamień spadł z serca. Mogła na chwilę odetchnął. Spojrzała na matkę i podeszła do niej

- Przepraszam mamo - Wydusiła i uścisnęła matkę

- Ważne, że nic Ci nie jest - Rzekła kobieta - Jesteśmy z ojcem tacy z Ciebie dumni - Objęła twarz córki.




Jace poszedł wieczorem potrenował, sam. Sprawia mu to co raz większą trudność ale nie może się poddawać.


Clary przyszła mu się przyjrzeć. Oparła się framugę drzwi i z uśmiechem na twarzy patrzyła na jego dokładne ruchy. Gdy trenował ostrzami, wydawało się jak by czas się zatrzymał. Jak by działo to się w zwolnionym tempie. Chłopak przyspieszył swoje ruchy. Lecz nagle ręka mu zadrgnęła a ostrze, zrobiło ranę na jego ramieniu. Blondyn syknął i opuścił broń. Clary od razu do niego podbiegła.


- Jace, jesteś ranny - Spojrzała na ranę. Paskudnie to wygląda


- To nic - Odparł, niezadowolony


- Daj mi to opatrzeć - Oznajmiła


- Nic mi nie jest - Burknął choć i tak pociągnęła go za rękaw i zaprowadziła do sypialni. Kazała ku usiąść w fotelu i zdjąć koszulę. Rana wciąż spoczywająca na jego ręku była zasłonięta dzięki wciąż działającej miksturze, którą dali mu cisi bracia. Za chwile wróciła z nawilżonym ręczniczkiem i stelą.


- Może zapiec - Rzuciła. Delikatnie przemyła mu ranę. Blondyn oparł się łokciem i przyglądał się czemuś obojętnie


- Byłem z Ciebie dziś dumny przed Clave - Odezwał się jednak i uśmiechnął do niej lekko - Jeszcze nigdy nie słyszałem o łowczyni w tak młodym wieku, która umiała poruszyć do rozsądnego myślenia tak wiele ludzi. Oni pójdą za tobą choćby na śmierć, Clary. Zawsze będziesz mogła liczyć na ich lojalność


- Zawsze umiałeś pięknie mówić - Oznajmiła z uśmiechem - Lecz tylko ja wiem, kiedy chcesz się podlizać - Powiedziała, próbują powstrzymać śmiech, w trakcie rysowania mu Iratze na ramieniu. Blondyn zaśmiał się cicho


- I tylko ty wiesz, jak bardzo Cię kocham - Dotknął jej policzka, kciukiem gładząc jej skórę - Mówiłem poważnie. Widzą w tobie przyszłego przywódce. Prawdziwa Morgenstern - Powiedział dumny z dziewczyny.


- A ty będzie stał u mego boku - Ujęła tą dłoń, która dotykała jej policzka - Tylko razem będziemy mogli coś zmienić w naszym świecie - Oznajmiła z radością a Jace posmutniał nie dając po sobie poznać. Wyprostowała się, odkładając stele i wrzucając zabrudzony ręcznik do kosza, którymi zajmują się służące. Jace zdążył błyskawicznie wstać i znaleźć się przy rudowłosej. Odgarnął jej włosy na jeden bok. Odkryty kawałek szyi musnął ustami.


- Zbyt dawno, nie czułam twojej bliskości - Szepnęła, gdy on zdjął jej koronkową zarzutkę


- Nie miałem zamiaru dłużej tego przeciągnąć - Oznajmił i rozwiązał jej gorset. Dziewczyna odwróciła się do niego - Zbyt mocno Cię kocham bym potrafił Cię od Siebie odpychać - Ujął jej policzek i powoli nachylił się nad nią muskając bardzo delikatnie jej usta. Clary cała się trzęsła, gdy poczuła jego ciepłe i słodkie wargi na swoich. Tak bardzo jej tego brakowało.


Spędzili ze sobą noc. Clary przypomniała sobie jak ich ciała umieją współgrać ze sobą. Są ze sobą jak jedność. Tylko z nim potrafi być w 100% sobą.


Rano obudziła się już sama. Mimo, że chciała go zobaczyć, tuż po przebudzeniu, uśmiechnęła się na samo wspomnienie zeszłej nocy. Odwróciła się na drugi bok i natknęła się na liścik leżący na poduszce na której ostatnio spał blondyn. Ujęła kawałek zwiniętego papieru na pół.


 Poszedłem odwiedzić Enzo. Nie martw się, chce z nim tylko porozmawiać. Ostatnia noc była niesamowita
Kocham Cię aniele.


Uwielbiała te jego liściki. Szeroko się uśmiechnęła na sam gest. Kiedyś zawsze kiedy go nie było po przebudzeniu, zostawiał jej wiadomość. Już się nie może doczekać by spędzić resztę życia z nim. Nie jest jednak świadoma, że mogła to być ostatnia noc spędzona z nim.





Jace stał oparty o kamienną i krzywą ścianę, która wbijała mu się w plecy. Z założonymi rękoma przyglądał się śpiącemu Enzo. Rano odzyskał przytomność. Po licznych badaniach Magnusa, stwierdzono, że pozytywnie przeszedł swoją pierwszą przemiana i wystarczy, że teraz tylko odpocznie


- Nie potrzebuje opiekunki - Odezwał się brunet wyczuwając obecność blondyna


- Ja również - Odparł odrywając się od ściany


- Z tym bym się akurat nie zgodził - Rzekł i uniósł się stękając cicho. Jego mięśnie wciąż były obolałe. Sięgnął po koszule, znajdującą się koło niego i zarzucił ją - Ah tak. Przyszedłeś bo zdajesz sobie sprawę, że teraz wyczuwam niektóre rzeczy po przemiany. Zmartwię Cię jednak. Nie, nie wiem co Ci jest. Wiem tylko, że umierasz - Stwierdził.


- Zapach zatrutej krwi, płynącej w twoich żyłach unosił się w całym lesie - Skrzywił się - Nie dziwie się dlaczego, tak mnie poniosło przy Clary - Stwierdził


- Mogłeś ją skrzywdzić! - Syknął


- Myślisz, że o tym nie wiem?! - Warknął na niego - Po co przyszedłeś? - Odparł, zmieniając temat i unosząc się na równe nogi


- Zawrzeć umowę - Oznajmił i zrobił kilka kroków w stronę chłopaka


- Zamieniam się w słuch - Powiedział sarkastycznie i uśmiechnął się lekko


- Zaopiekuj się nią - Rzekł - Nie mam dużo czasu wiec musisz mi to teraz obiecać


- Dlaczego prosisz o to mnie?


- Zależy Ci na niej. Nie umiałbyś odmówić - Podkreślił swoje słowa, bo wie, że Enzo nigdy by jej nie skrzywdził - Nie boje się śmierci. Chce tylko by Clary była szczęśliwa i bezpieczna


- Sądzisz, że śmierć najbliższej jej osoby sprawi, że będzie szczęśliwa? - Burknął


- Dość widziałem ją załamaną ostatnio. Nie chce by się to powtórzyło, dlatego sam jej o tym powiem - Oznajmił blondyn.


- Umiesz odbierać ból - Zmienił temat. Brunet spojrzał na niego zdziwiony - Gdy ostatnio mnie dotknąłeś zwijałeś się z bólu. To był mój ból. Będziesz umiał to powtórzyć kiedy nadejdzie czas? - Spytał teraz poważnie


- Sądzę, że tak - Odparł. Blondyn kiwnął głową i chciał się odwrócić.


- Poczekaj... - Rzucił brunet i zatrzymał go i nagle złapał go za ramie i się skupił. Zaraz skrzywił się, zacisnął zęby i opadł na kolana.


- Oszalałeś?! - Warknął kucając przed nim


- Chciałem spróbować - Wydusił


- Jesteś za słaby na to teraz. Dopiero co przebudziłeś się po przemianie - Stwierdził Jace i pomógł mu wstać


- Jak ty walczysz z bólem? - Zdziwił się Enzo wracając do formy


- Próbuje go kontrolować. Cisi bracia mi pomogli. A teraz chodź. Możesz wrócić do nas - Rzekł Jace






Jace wrócił już z Enzo do domu Morgensternów. Może już wrócić do normalnego życia i ludzie nie będą go traktować jak potwora.


Obaj weszli do głównej sali. Sala była w trakcie dekoracji. Obaj się zdziwili.


- Co tu się wyrabia? - Zapytał na głos. Isabelle i Clary stały przy stole i wybierały dekoracje. Jednak na głos Herondale'a obie się odwróciły


- Enzo! - Wykrzyknęła z radością Izzy i łapiąc za skrawek sukienki podeszła do niego, uścisnąć go. Jace ominął ich bo tylko widział na swojej drodze Clary. Z uśmiechem jakim go powitała, nachylił się i pocałował czule.


- Co to za okazja? - Zapytał rozglądając się


- Ojciec organizuje dziś bal. Dla mnie i Jonathan'a - Rzekła z uśmiechem - Chcemy z Izzy by wszystko było idealnie urządzone - Skomentowała i spojrzała na niego.


- To znaczy, że nie uda mi się Cię porwać na spacer? - Spytał


- Może znajdę chwilkę - Stwierdziła. Blondyn ujął jej dłoń i wyszli z domu, a potem poszli w zaciszne miejsce by spędzić trochę czasu sami.


Przechadzali się po pięknych lasach i polach, gdzie nikt im nie przeszkadzał.


- Jak spotkanie z Enzo? Nie skakaliście sobie do gardeł? - Blondyn cicho się zaśmiał


- Chyba znaleźliśmy porozumienie - Stwierdził.


- Cieszy mnie to. Wszystko wreszcie zaczyna się układać - Westchnęła zadowolona i oparła głowę o ramie blondyna. On trochę posmutniał.


Usiedli na słupku pod drzewem.

- Wiesz, że Cię Kocham Clary... I będę do ostatniej chwili mojego życia - Powiedział z przerwą - A jeśli potem jest jakieś życie, nadal będę Cię kochać - Rzekł. 
Dziewczynie zaświeciły się oczy. Uśmiechnęła się szeroko, gdy dotknął jej polika a potem pocałował ją czule.


- Przed nami dużo wspaniałych lat razem. Nie mówmy o śmierci jak o czymś co się zbliża. Pomówmy o naszej przyszłości, którą zamierzam spędzić z tobą - Uśmiechnęłam się. Blondyn opuścił dłoń, która obejmowała jej twarz. Wstał i stanął przodem na widok całego miasta.


- Jace co się dzieje? - Spytała zdziwiona i podeszła do niego.


- Nie chcesz wybiegać w przyszłość? Dobrze, żyjmy chwilą która jest teraz


- Nie Clary, nie możemy - Odezwał się i stanął do niej przodem. To ten moment. Powie jej. Nie ma co zwlekać.


- Dlaczego?! - Spytała zmęczona, bo już nie rozumiała o co chłopakowi chodzi.


- Ponieważ nie będziesz miała z kim spędzić tych lat - Oznajmił z łamiącym się głosem. Clary wpatrywała się w niego z przerażeniem. Blondyn nabrał powietrza i postanowił jej powiedzieć


- W dniu, kiedy miałaś poślubić Klausa, on ugryzł mnie w ramię. Sądziłem, że Iratze pomoże. Cisi bracia jednak nie dali mi dużo czasu.


- Co chcesz przez to powiedzieć? - Spytała przerażona


- Jad Klausa przejął moją krew. Cisi bracia powiedzieli, że nie ma na to lekarstwa


- Nie! Mylą się! - Zaprotestowała


- I kiedy mnie zabraknie, chce byś była ubezpieczona na wszystkie przypadki


- Nie! Znajdziemy innych lekarzy. Ekspertów! - Skomentowała


- Clary posłuchaj mnie! - Przerwał jej. Oczy Clary już zdążyły nabrać łez


- Ja umieram - Powiedział zachrypniętym głosem i przytulił do siebie dziewczynę, z której łzy lały się po policzku a głos odmówił posłuszeństwa. Oddychanie stało się dla niej trudnością. Miała jednak dość siły by go do siebie mocno ścisnął i nie chcąc go już nigdy wypuścić.






Wieczorem, Clary nie umiała uświadomić sobie tego, co dziś powiedział jej Jace. Siedziała już od kilku godzin w bibliotece i szukała jakiś informacji, które mogły by poprowadzić ją do rozwiązania.


- Szukałem Cię po cały domu - W pomieszczeniu pojawił się Jace. Usiadł na podłodze, na przeciwko niej.


Spojrzała na niego. To była katorga. Świadomość, że go może niedługo nie być, łamie jej serce


- Enzo przysiągł mi, że się tobą zaopiekuje. Będziesz bezpieczna u jego boku i u boku Lightwoodów - Słuchała go ze złamanym serce
- Chciałem dać Ci dziecko. Obronić Cię przed złem, by część mnie pozostała z Tobą - Łzy poleciały po jej policzku
- W każdej chwili będziesz mogła zamieszkać w instytucie. Maryse i Robert traktują Cię i tak już jak bliską rodzinę. Nie będziesz sama. Poradzisz sobie. Musimy teraz trzymać moją chorobę w sekrecie.


- Przestań być tak silny. Tak idealny. Martwić się o mnie kiedy ty... kiedy my... - Nie umiała się wysłowić. Dotknęła jego polika.


- Nie wiem ile czasu nam zostało. Każdy moment się liczy. Nie wiem dlaczego nie powiedziałem Ci tego wcześniej. Chyba uważałem, że jeśli mnie znienawidzisz, moje odejście nie będzie tak...


- Zauważalne - Dokończyła z zaskoczeniem. Spojrzał na nią z potwierdzeniem - Jace... - Westchnęła - Zawsze Cię kochałam i kochać będę.


- Jeśli byłem samolubny, wybacz. Nie chciałem znów patrzeć na twoją rozpacz - Kciukiem przetarł jej łzy.


- Chodź ze mną. Chce Ci coś pokazać - Szepnął. Wstał i wyciągnął do niej dłonie.





Jace poprowadził ją na górny taras.



- Spójrz - Szepnął i pokazał jej widok podwórko. Niebo było wypełnione lampiony.


Jace objął ją w talii i ucałował.


- Jace... Zrobiłeś to dla mnie? - Stwierdziła zaskoczona i wdzięczna. Choć łzy wciąż spływała, mogła na chwile zamknąć oczy i zapamiętać tą chwilę.


Potem odwróciła się do niego.


- Świat może być ciemny, Clary. Niesprawiedliwy... I okrutny. Wierzę, że dasz sobie radę


- Ja nie potrafię - Wyszlochała - Myśl, że mam żyć bez Ciebie łamie mi serce - Powiedziała i łzy leciały po jej polikach,


- Zawsze będziesz moim światłem Clary. Nawet po śmierci. Twoja odwaga, którą w tobie podziwiam, pozwoli Ci przetrwać - Rzekł z uśmiechem i dotknął jej skroni a potem pocałował czule.










Enzo powiedział wszystko Magnusowi. Uważał, że Bane powinien wiedzieć bo będzie potrzebny, gdy nadejdzie czas.


- Musze jej to powiedzieć - Powiedział Enzo do czarownika w drodze do pokoju Clary


- Enzo, to poważna sprawa. Pozwól mu to zrobić osobiście - Rzekł śledzący go Bane


- Jace bedzie zwlekał. A ja nie bede jej okłamywać - Stwierdził i za chwile otworzył drzwi do pokoju dziewczyny. Rudowłosa siedziała przed kominkiem, gdy łzy leciały jej strumieniami. Była załamana. Ona już wie. Brunet cicho zamknął drzwi


Magnus spojrzał na niego pytająco


- Ona już wie - Szepnął niezadowolony. Wtedy brunet zauważył Jace'a na końcu długiego korytarza. Szedł ledwie co podpierając się ściany. Obaj podbiegli do blondyna i podtrzymali go prowadząc od razu do Clary


- Nie nie nie, nie waż mi się umierać. Nie teraz! - Warknął brunet. Co miał powiedzieć? Nie przepadał za Jace'em. Ale nigdy nie życzył mu źle a tym bardziej śmierci. Nie pozwoli mu tak łatwo odejść.


Blondyn nie odpowiadał. Jego blond włosy zakrywały jego skuloną twarz. Cała trójka wparowała do pokoju Clary. Ta przestraszona udźwignęła się na nogach.


- Na Razjela... Jace! - Szepnęła a potem wymówiła jego imię głośniej. Podbiegła do nich i ujęła twarz blondyna by ocenić jego stan. Był prawie nieprzytomny, albo umiera. Sama nie wie!


- Magnus... - Odezwała się nagle do Bane'a z błagalnym głosem. Magnus nie mógł wiele. Także uważa, że nie ma na to lekarstwa. Jedynie może pomóc go opatrzeć.


- Połóżmy go na łóżku - Odezwał się Magnus. Ułożyli go w łóżku. Clary zdjęła jego marynarkę by został w samej koszuli.


- Jest rozpalony - Stwierdziła Clary dotykając jego czoła. Jakoś nie interesowało ją, że Magnus wie o chorobie Herondale'a. Dla niej liczył się tylko Jace. Tylko jego zdrowie ją teraz interesowało.






Po jakimś czasie, Magnus obniżył gorączkę. Jace odpoczywał. Zasnął na szczęście. Clary była załamana. Cała się trzęsła i nie umiała regularnie oddychać. Enzo opuścił pokój i miał zamiar zrobić to także Magnus.


- Przywołaj mnie, gdy by coś sie działo - Powiedział i podarował jej do ręki zegarek, który dał Alec'owi w potrzebie.


- Dałeś go Alec'owi - Przyznała rudowłosa


- Wam jest teraz bardziej potrzebny - Stwierdził - Jace jest wojownikiem Clarisso. Nie podda się tak łatwo - Pocieszył ją choć nie umiała się w takiej sytuacji chociaż by uśmiechnąć.






Siedzi przy nim od ponad godziny i obejmuje jego dłoń. Chłopak śpi jak anioł, lecz jego blada cera i worki pod oczami świadczą o jego stanie.


- Chciałam dać Ci dzieci - Szepnęła - Chciałam byś był ze mnie dumny. Oglądać jak bawisz się z naszym synkiem lub córeczką. O niczym innym nie marzyłam - Zaszlochałam - Wyłącznie by być z tobą na zawsze - Gładziła kciukiem jego skórę


- Jestem z Ciebie dumny - Usłyszała zachrypnięty głos. Rozchylił powieki. Udarowana, że widzi jego błękitne oczy, spowodowało, że przybliżyła się do niego i mocniej objęła jego dłoń.


- Zawołam Magnusa - Rzuciła, chcąc powiadomić czarownika, że Jace się obudził


- Nie, zostań - Szepnął i złapał ją za dłoń. Prawie tego nie poczuła. Mimo, że Jace jest znany z ogromnej silny, jego uścisk ledwo mogła poczuć bo taki był słaby teraz.


- Alec powinien tu być. Jak i reszta Lightwood'ów - Stwierdziła dziewczyna


- Mam nadzieje, że Alec nie czuje tego samego co ja. Chce te ostatnie chwile spędzić z Tobą - Uśmiechnął się. Dziewczynie drygnęły wargi jak by się uśmiechnęła lekko choć w środku umierała razem z nim. Położyła się na łóżku, plecami do niego. Obejmowali swoje dłonie, a Jace zbliżył do niej i mruknął pod miękkością jej rudych włosów.


- kocham Cię. I jestem wdzięczny Razjelowi za czas, który miałem zaszczyt z tobą spędzić - Szepnął i zamknąć oczy by w spokoju nacieszyć się chwili z ukochaną.

niedziela, 23 października 2016

Rozdział 33



Jakie to uczucie?

Jak by ktoś odebrał część jej duszy i cały sens życia. Czuje się obca w swoim ciele. Obrzydza ją widok w lustrze a Jace'owi nie potrafi spojrzeć w oczy. Wydaje jej się jak by lunatykowała... I nie mogła się wybudzić.


Clary nie dopuszcza Magnusa do swojego pokoju, by ją zbadał. Nie chce opieki, bo wierzy, że na nią nie zasłużyła.


Pukanie rozległo się po jej sypialni. Nie słysząc odpowiedzi, osobnik wchodzi do środka. Clary wciąż stoi przy oknie i pustym wzrokiem patrzy się na miasto.


- Clary... - Usłyszała znany jej głos. Dziewczyna odwróciła się do przyjaciółki, przesyłając jej minimalny uśmiech - Twój ojciec wrócił - Rzekła Isabelle uradowana. To dopiero tknęło rudowłosą i poczuła ukucie w sercu, wracając na ziemie. Od razu wyszła z sypialni i w towarzystwie przyjaciółki zeszła do głównego salonu.


- Ojcze! - Zawołała go i podbiegła do niego, łapiąc za materiał sukni. Valentine odwrócił się do córki i z żalem i tęsknotą przytulił do siebie córeczkę. Nie zwracał już uwagę na zasady, w tym momencie liczyła się dla niego rodzina i tęsknota za nimi


- Clarisso! Tak bardzo was zawiodłem! - Wydusił.


- To nie twoja wina ojcze. Tęskniłam za Tobą - Przyznała się dziewczyna przyjrzawszy się ojcu


- Ja za Tobą także córeczko - Uśmiechnął się i ucałował ją w czubek głowy.


- Widzimy się na kolacji? Spędzimy rodzinnie czas - Odezwał się. Dziewczyna przytaknęła z uśmiechem. Valentine podszedł do żony, którą ucałował z tęsknoty i obejmując jej dłoń wyszli z domu zapewne do sali anioła. Clary podeszła do brata odprowadzając rodziców wzrokiem.

Jace stał oddalony od nich i przyglądał się Clary, która mimo radości w przypadku odzyskania ojca, wciąż jest nieobecna. Z wielkim trudem patrzy na jej cierpienie. Wie, że płakała przez całą noc i nawet jego do siebie nie dopuszczała.


- Jest zdruzgotana - Odezwał się głos w jego głowie - Musisz ją chronić dopóki masz czas - Oglądał się dookoła, gdy nagle obok siebie zobaczył kobietę. Z długimi blond włosami i dużymi zielonymi oczami


- Matko... - Szepnął - Dlaczego Cię widzę? - Zdziwił się


- Zbliżasz się do nas synu... Jesteś co raz bliżej - Rzekła


- Nie boję się śmierci - Burknął, zerkając na Clary, rozmawiającą z bratem


- Zawsze byłeś odważny... Zupełnie jak twój ojciec - Uśmiechnęła się kobieta - Wiem co Cię gryzie... Boisz się ją zostawić - Powiedziała


- Jest załamana... Tak bardzo - Warknął i przetarł zmęczone oczy - Straciliśmy dziecko, matko. Tego nie da się naprawić. Będzie pamiętała o tym przez resztę jej życia - Załamał się


- Wiem synu... Razem z ojcem jesteśmy przy Tobie przez cały czas. Nie zasłużyliście sobie na to z Clarissą - Szepnęła dotykając ramienia syna


- Wiem, że jesteś tylko wybrykiem mojej wyobraźni, ale tęsknie za wami - Oznajmił i zerknął na miejsce, gdzie stała jego matka. Już jej nie było - Niedługo znowu się zobaczymy - Rzekł.


Poczuł nagle parzący ból przeszywający jego ciało. Mocno ścisnął powieki a potem oparł się o ścianę


- Jace? - Odezwała się Isabelle, która akurat przechodziła korytarzem - W porządku? - Spytała podchodząc do niego zdziwiona.


- Tak... Nic mi nie jest - Odparł prostując się. Dopiero wtedy schyłkiem oka spojrzał na Clary, która zdziwiona i zaniepokojona widziała tą całą sytuacje. Przeczesał włosy do tyłu i szybkim krokiem wyszedł z domu.




Po kolacji spędzonej w gronie pełnej już rodziny, Clary nie mogła dłużej wytrzymać sama w tym pokoju. Mimo, że sama zmieniła w tajemnicy przed służbą, pościel to nie umiała patrzeć na materac łóżka bez wyobrażenia sobie łoża pełne krwi.

Przez jej gołe stopy przeszedł nieprzyjemny chłód. Szybkim krokiem zeszłam na parter a potem zaszła do głównego salonu, gdzie wciąż paliło się w kominku. Musiała usiąść przed nim i objąć się szybko ramionami. Dreszczy przechodziły przez całe jej ciało...

- Clarisso? Szukaliśmy Cię - Usłyszała szept kobiety. Do salonu weszła zaspana Maryse, owinięta szlafrokiem - Jace zajrzał do Ciebie ale nie było Cię w łóżku - Skomentowała

- Chce zasnąć, lecz wciąż cała się trzęsę i jest mi tak bardzo zimno - Odparła mówiąc nerwowo

- To szok po wczorajszym wydarzeniu - Stwierdziła i zbliżyła się do niej, siadając obok niej na kanapie, gdy w tym samym czasie w pokoju zjawił się Jace

- Clary... Nie strasz mnie tak - Westchnął i szybkim krokiem, zjawił się przed nią, kucając przy niej. Ujął jej blade i drobne dłonie, mocno je do siebie ściskając

- Jesteś lodowata - Odparł

- Nie mogę tam spać - Szepnęła, marszcząc brwi i spuszczając głowę. Jace kiwnął głową do Maryse. Ta wstała i zostawiła ich już samych. Jace stanął na równe nogi i delikatnie wziął ukochaną na ręce. Ta objęła ręce wokół jego szyi a głowę schowała w jego szyi.

Zaniósł ją do swojej sypialni, gdzie paliło się jeszcze światło, wypełnione dużą ilością świeczek. Ułożył ją na sofie, na której sam zaraz usiadł i wtulił w siebie dziewczynę. Po dłuższym czasie ciszy, Jace zdecydował się przemówić.

- Nigdy Ci o tym nie mówiłem, ale pamiętam Cię jeszcze z wizyt w Idrysie jako dziecko - Oznajmił. Dziewczyna zmarszczyła brwi i uniosła na niego wzrok - Nie mam dużo wspomnień, lecz pamiętam Cię jako niemowlę, którym mieliśmy się razem z Jonathanem opiekować, a my wymykaliśmy się by pobawić się daleko od miasta, udając, że zabijamy demony - Uśmiechnął się szeroko a za chwile spuścił głowę. Clary uśmiechnęła się lekko i słuchała go uważnie - Pamiętam, jak Valentine krzyczał na nas, gdy znajdował Cię samą w kołysce po jego powrocie od Clave - Clary zaśmiała się i sorknęła nosem, jak by miała się rozpłakać.

- Pomyśleć, że nie zdawałem sobie sprawy, że miałem zaszczyt opiekować się moją przyszłą miłością

- Dlaczego mi to teraz opowiadasz? - Spytała.

- Ponieważ mogłem Cię bronić od małego, a wciąż Cię rozczarowuje. Nie pilnowałem Cię jako niemowlę i nie potrafiłem także wczoraj - Stwierdził ponuro.

- Przez całe życie walczyłeś przeciwko złu, w imieniu dobra - Oznajmiła głaszcząc go po włosach - W takim własnie Jace'e się zakochałam...










- Kocham Cię - Odezwała się odchodząc od lustra, ze szczotką w ręku. Jace siedział akurat przy kominku i masował niepostrzeżenie rękę, która bolała go coraz bardziej od rany. Siedział do niej tyłem, dlatego dziewczyna nic nie zauważyła.

Przełknął ciężko powietrze i wstał do dziewczyny


- Chce, że byś o tym wiedział - Rzekła podchodząc do niego bliżej - Mimo, że jestem ostatnimi czasy taka jak jestem, nie zapominam o twoich staraniach


- O moich staraniach... - Powtórzył ponuro


- Zdaje sobie sprawę, że cierpisz tak samo jak ja... Wybacz, że o tym czasami zapominam. Ale jesteśmy już bezpieczni. Klaus nie powinien więcej nam ubliżać - Stwierdziła. W tym momencie Jace bez słowa chciał wyjść


- Jace porozmawiaj ze mną - Skomentowała jego zachowanie. Zatrzymał się... - Nie pomożemy sobie poprzez milczenie - Oznajmiła


- To nie jest takie proste - Szepnął


- Jace, czego ty mi nie mówisz? - Zapytała zmęczonym głosem chcąc wydobyć coś od niego


- Jesteśmy po prostu na innych ścieżkach! Inaczej to wszystko przeżywam niż ty!


- Dzieję się coś jeszcze...Oddaliłeś się ode mnie. Zachowywałeś się, jakbyś był przez coś opętany


- Potrzebuje chwili spokoju - Szybko wtrącił i zrobił kolejne kroki w stronę drzwi


- Musisz mi zaufać! - Powiedziała głośniej - By dzielić się ze mną różnymi rzeczami. Musisz się przede mną otworzyć!


- Nie wszystko można rozwiązać przez rozmowę, przez naszą miłość, przez samą Ciebie! Są rzeczy, które nie możemy zmienić. Rzeczy, które nie pozwalają mi Cię chronić


- Chronić przed czym?! - Krzyknęła zniecierpliwiona


- Powiedziałem już za wiele - Stwierdził


- Powiedziałeś zbyt mało! W jakim wielkim niebezpieczeństwie mogę się jeszcze znajdować, że nie mogę o tym wiedzieć?! Co jest tą tajemniczą groźbą?! - Zapytała ponownie krzykiem. Gdy mijały kolejne chwile, a Jace nie odpowiadał, Clary przemyślała sobie wszystko


- Coś co JA nie mogę naprawić? Coś co TY nie możesz zmienić? Twoje dziecko, które straciłam... - Powiedziała i dotknęła swojego brzucha jak by ciągle wierzyłam, że wciąż tam jest - Martwisz się, że nie dam rady... - Stwierdziła przerażona - Martwisz się, że nie urodzę Ci dziecka? - Zapytała


- Tak - Powiedział stanowczo - Czy to chciałaś usłyszeć? - Rzekł. Clary była w szoku, jej oczy zaświeciły się kiedy łzy nabrały jej się do powiek - Jako łowca noszący nazwisko Herondale nie wyobrażałem sobie by nie mieć potomstwa by dalej czcić ten rud - Oznajmił, a Clary tylko i wyłącznie stała i słuchała - Czy teraz wiesz, jak bardzo mnie rozczarowałaś i zawiodłaś? - Clary sądząc, że zemdleje usiadła w fotelu. Poczuła nieprzyjemny chłód i ból w klatce piersiowej - Skończyliśmy tą niedorzeczną rozmowę - Odparł i podszedł do kominka


Jednak gdy spojrzał na jej wyraz twarzy... Po prostu nie mógł. Wie, że traci rozum i sam już nie wie co ma począć


- Clary wybacz, nie powinienem... - Rzucił lecz sam nie wiedział co ma powiedzieć


- Prosiłam Cię o prawdę i jasno mi ją przekazałeś - Powiedziała wstając z fotelu - Nie chce jej więcej słyszeć - Powiedziała i wyszła z ich sypialni.




Izzy właśnie przechodziła korytarzem, gdy zauważyła wychodzącą Clary z sypialni Jace'a. Zdziwiona chciała do niej podejść, gdy wydawało jej się, że dziewczyna jest zapłakana, lecz zbyt szybko znikła jej z oczu. W tym samym czasie, przeszedł z przeciwnej strony Jonathan, który również zdziwiony obejrzał się za siostrą.


- Wiesz co mogło się stać? - Spytała go Isabelle zatrzymując się


- Nie jest to ich najlepszy czas. Martwię się o nią - Westchnął


- Spróbuje się czegoś dowiedzieć - Odparła chcąc go ominąć


- A gdzie tak podążasz? - Spytał ciekawski


- Idę odwiedzić Enzo, podobno ostatnio źle się czuł - Oznajmiła


- Nie wolno Ci - Rzekł z wyższością.


- Nie doszły mnie słuchy o żadnym zakazie. Odwiedziny są dopuszczalne przez Clave - Stwierdziła


- Nie tylko Clave ma tu coś do powiedzenia - Odparł - Co jak bym Ci powiedział, że nie życzę sobie byś do niego szła? To niestosowne zwalczając na jego stan.


- Pomyślała bym, że postradałeś zmysły - Parsknęła śmiechem - Odpowiadam sama za siebie i to ja decyduje o swoich czynach. Po za tym, sądziłam, że nie wierzysz w ten nonsens dotyczący Enzo


- Myliłem się. Jest niebezpieczny, nie pójdziesz do niego dziś - Powiedział marszcząc kąciki ust


- Nie muszę Cię słuchać. I nie posłucham, mówisz jak opętany - Zadrwiła z niego


- Isabelle! - Zatrzymał ją zniecierpliwiony zatrzymując się jej na drodze - Mówię śmiertelnie poważnie. Dziś pełnia, więc nie będziesz tam bezpieczna


- Co pełnia ma z tym wszystkim wspólnego?! - Spytała wyższym tonem głosu, zniecierpliwiona


- Cisi bracia mnie ostrzegli. Od początku mogliśmy brać to na poważnie. Nie wierzę, że Enzo może być choć trochę podobny do Klausa lecz płynie w nim jego krew. To potwierdzone. Dlatego się tak dziwnie zachowywał, dlatego stawał się agresywny... W Enzo jest nieaktywowana siła wilkołaka - Oznajmił. Oczy Isabelle lekko zaświeciła. Rozmyślała już o tym w taki sposób lecz nie spodziewała się, że może się to okazać prawdą - Jeśli ma zamiar się przemieć dzisiejszej nocy, nikt nie może mu towarzyszyć.


- Jeśli to prawda... Trzeba mu pomóc, ktoś powinien być przy nim - Rzekła, lecz Jonathan złapał ją za nadgarstek, gdy chciała odejść


- Jonathan... - Rzuciła, chcąc niepostrzeżenie się wyrwać z uścisku


- Nie rozumiesz, że może Ci się stać krzywda - Warknął cicho




- A od kiedy to ty przejmujesz się o moje bezpieczeństwo? - Oparła lekko poddenerwowana. Zapadła cisza. Była trochę niższa od niego, lecz nie przeszkodziło mu to, by spojrzeć jej prosto w oczy, gdy ona patrzyła na niego z lekką pogardą. Niepostrzeżenie zbliżył się do niej na niebezpieczną odległość. Izzy głośno przełknęła ślinę i spojrzała na jego wargi, które zbliżały się do niej.


- Wybacz, jeśli Cię poirytowałem - Szepnął - Radzę Ci jednak ponownie, byś została tutaj - Rzekł. Isabelle nic nie odpowiedziała. Nic jej nie przychodziło na język. Spuściła lekko wzrok a potem odwróciła się i wróciła do swojej sypialni, zostawiając białowłosego na środku korytarza, który sam nie wiedział, co się przed chwilą stało.






Alec siedział na brzegu łóżka. Zajęty naprawą jego łuku, myśli o przyszłości. Łuk został mocno zniszczony po ostatniej walce w trakcie odzyskiwania Valentine'a, wiec miał dużo czasu by zastanowić się nad jego przyszłością z Magnusem. W pewnym momencie usłyszał ciche pukanie. Wystarczyło, że drzwi się lekko uchyliły a w powietrzu zauważył mieniące się drobinki brokatu. Magnus wślizgnął się do pokoju Lightwood'a. Chłopak posłał mu uśmiech i wrócił do pracy. Bane usiadł blisko niego na łóżku i bacznie przyglądał się czynom niebieskookiemu.

- Wiesz, że mogę to załatwić machnięciem ręki - Odezwał się pewny siebie, mówiąc o naprawie broni

- Nie trzeba, lubię to robić - Skomentował wysyłając mu delikatny uśmiech. Zapadła dłuższa chwila ciszy. Magnus jednak nie odpuścił i pstryknął palcami. Łuk nagle był jak nowy, Alec Westchnął nerwowo lecz za chwile uśmiechnął się pod nosem.

- Jesteś bardzo spięty, musisz się rozluźnić - Stwierdził Magnus siadając za nim i delikatnie masując jego dobrze zbudowane ramiona. Alec odłożył broń, opierając ją o łóżku i pozwolił sobie na chwilę relaksu.

- Nie mamy zbytnio czasu, by spędzać ze sobą czasu - Odezwał się Alec

- Już niedługo Aleksandrze... Gdy tylko sytuacja w Idrysie się poprawi, zabiorę Cię gdzieś. Tym razem nikt nam nie przeszkodzi - Oznajmił.


- Nie ukrywasz swojej pewności siebie - Skomentował Alec z uśmiechem. Magnus znów pojawił się koło niego, a Alec oparł się o oparcie łóżka.

- To dlatego, że nie pozwolę, by ktoś nam przeszkodził w czymkolwiek - Szepnął z uśmiechem i zbliżył się do chłopaka by musnąć jego usta. Ich delikatny pocałunek spowodował, że obaj chcieli więcej. Bane ujął jego policzek i pocałował chłopaka namiętniej. Strony się zaraz odwróciły i to Alec położył czarodzieja na miękkim materacu i zawisł nad nim. Bane jeszcze nie widział tej strony łowcy. Tej dominującej,.. Alec zawsze był zbyt skromny i nieśmiały, lecz po jakimś czasie spędzonym z Bane'em, czarodziej wybudził z niego tą dominującą część.

- Zostań dziś na noc - Oznajmił szeptem.

- To nie podlega nawet dyskusji Aleksandrze - Rzekł szarmancko.






Jest i rozdział, dla tych najbardziej cierpliwych <3 :*

A ja mam do was pytanko. Macie twittera czy może snapa? Jeśli tak, do podawajcie w komentarzach, chętnie was zaobserwuje :3




mój TWITTER : @Miss_Crazy                                         mój SNAPCHAT : magdzia15

środa, 19 października 2016

UWAGA NEPHILIM !

Jestem w trakcie pisania kolejnego rozdziału. Zostało mi jeszcze niewiele by go udostępnić, lecz musicie mnie zrozumieć :c Jestem strasznie zarobiona szkołą, lekcjami itp... Nie będę ukrywać. Rozdziały będą pojawiać się rzadziej ale tylko jak złapie dodatkowy wolny dzień to zasiadam do pisania :3

OBIECUJE WAM ! OBIECUJE WAM, ŻE W TEN WEEKEND POJAWI SIĘ ROZDZIAŁ <3

NA 100 % 

Mam nadzieje, że ktoś tu jeszcze jest i cierpliwie czeka :D
Dla polepszenia humoru mogę wam dać kilka ciekawostek, które czekają was w najbliższym rozdziale i dalej.

1) Związek Clary i Jace'a nie jest w najlepszym miejscu i dużo się dzieje między nimi co ich od siebie oddala

2) Jonathan widzi większą potrzebę przebywania przy Izzy jak i bronienia jej, lecz Isabelle na początku będzie się sprzeciwiać temu

3) Poznamy prawdziwe pochodzenie Enzo

4) Klaus przejdzie przez pewną próbę, w której będzie mógł się wykazać jako nie tyran, którym jest, lecz nie zmieni to nic w jego ideach.

5) Scena romantyczna czyli.... MALEC <3 *-*

sobota, 1 października 2016

Rozdział 32



Minęło już kilka tygodni. Jace nie zostawia Clary ani na moment w samotności. Przejął się jej ciążą bardziej niż się spodziewał. Boi się, że może jej się stać krzywda, od czasu kiedy w Idrysie zapanował o dziwo podejrzany spokój. Magnus bacznie zajmuję się stanem Clarissy i zapewnia jej bezpieczny stan dziecka. Ciąża wciąż jest dla reszty tajemnicą. Przyszli rodzice nie planują by podzielić się tą informacją z rodziną i przyjaciółmi. Sądzą, że im mniej osób wie, tym lepiej.

Nie oznacza to jednak, że ze stanem Jace'a jest lepiej. Wręcz przeciwnie. Często budzi się z koszmarów, z zimnymi potami, przesiąkniętym zmęczeniem i ciężarem na całym ciele.

To samo dzieje się kolejnej nocy.

Koszmary stają się co raz bardziej niepokojące. Obraz cierpiącej Clary... Głos płaczącego dziecko i nękający go głośny szum w uszach.

Młody Herondale wybudza się cały mokry ze snu. Siada na brzegu łóżka i łapie się za głowę, jednocześnie przeczesując włosy do tyłu z mokrego czoła. Zerka zza ramienia. Widzi spokojnie, śpiącą obok niego Clarisse co momentalnie poprawia mu samopoczucie. Zakrywa jej ramiona pościeloną a sam wstaję z łóżka wychodząc na balkon. Opiera się o poręcz i głęboko oddycha. Czuje przyjemny chłód na nagiej klatce piersiowej a szum drzew działa na niego odprężająco.

- Jace? - Słyszy po chwili cichy głosik. Clarissa lekko zaspana, zakłada na siebie szlafrok i podchodzi do ukochanego.

- Co Cię gryzie? - Spytała dotykając jego ręki. Westchnął głęboko lecz cicho i dotknął jej skroni

- Nic takiego - Odparł z uśmiechem

- Kiedy nadejdzie czas, gdy będziemy ze sobą absolutnie szczerzy? - Zapytała Rozczarowanie. Jace zerknął na nią z góry. Przyjrzał się tym niewinnym zielonym oczom a zaraz po tym spojrzał na całe Alicante.

- Miałem sen... Podobny do tych jakie miałem tuż po śmierci rodziców - Stwierdził niechętnie

- Opowiedz mi - Szepnęła, gładząc go po ramieniu

- To był tylko sen - Burknął i wrócił do sypialni, a Clary podążyła tuż za nim - Cierpiałaś przy porodzie - Odezwał się

- Jace poród nie jest prosty ale...

- Nie rozumiesz... Umierałaś. Czułem to. A ja nie mogłem Ci pomóc - Wykrztusił

- To był tylko sen - Powiedziała dziewczyna

- Nie pozwolę, by stał się prawdą - Powiedział srogim głosem

- Jace... Nie umrę przy porodzie. Nasze dziecko na zawsze odmieni nasze życie. Będziemy żyć daleko od wojen. Obiecuje Ci to

- Nie to ja Ci to obiecuje! - Wtrącił szybko.




Kolejnego dnia, Clary obudziła się już bez Jace'a koło siebie. Przygotowała się do śniadania, do jakiegoś czasu nie zakładając już gorsetów w obawie o dziecko jak i swój własny komfort. Zeszła do jadalni. Isabelle siedziała przy stole i sprawdzała wygląd w małym odbiciu w łyżce do zupy. Aleksander rozmawiał z Magnusem szeptem przy oknie, a Jonathan niepostrzeżenie przyglądał się Izzy siedząc na przeciwko niej przy stole.

Clary usiadła koło brata, przesyłając przyjaciołom ciepły uśmiech

- Gdzie jest Jace? - Zdziwiła się rudowłosa

- W sali treningowej. Nie mówił Ci? - Zdziwiła się Izzy. Clary zaprzeczyła, lekko trzęsąc głową. Matek oczywiście nie było. Po długiej nieobecności Valentine'a, Pani Lightwood i Jocelyn musiały zastąpić stanowisko Morgensterna.

- Clarisso, możemy Cię prosić na chwilę? - Magnus odezwał się i poprosił by podeszła do niego i Alec'a. Clary bez zastanowienia odeszła od stołu i podeszła do pary.

- Coś się stało? - Zapytała na początku

- Namierzyliśmy Valentine'a, Clarisso. Wierzymy, że będziemy mogli go odbić dziś wieczorem - Oznajmił Alec.

- Nic mu nie jest? Żyje? - Wypytywała nerwowo

- Jest wciąż pod urokiem Klausa. Lecz Magnus znalazł na to rozwiązanie - Rzekł niebieskooki spojrzawszy na partnera

- Gdy kilka tygodni temu, Alec razem z Jace'em odbili od Klausa cenną mu rzecz, nie wiedzieliśmy jak potężna ta rzecz jest. Ten kamień, ma moc przechowywania duch, ofiarom dźgniętym mieczem, który widziałaś u Klausa, którego Klaus dźgnął Valentine'a i Rosalie. Nie zabił ich, zabrał ich duszę i schował w tym kamieniu

- Ale jak to możliwe? Jakim cudem ten miecz ma taką moc? - Zdziwiła się

- Mały kamyk ozdobny na rączce miecza jest tak na prawdę skrawkiem oryginalnego kamienia. Są ze sobą połączone. 

- Dzięki temu kamieniowi, odzyskamy twojego ojca, Clary - Wtrącił Alec





Clary wzięła tace ze świeżo zaparzoną herbatą i z talerzem śniadaniowym, który naszykowały jej służba.


Skierowała się do sali treningowej, w której wciąż przebywa Jace. Sala była wielka i pusta. Jedynie blondyn walił opętanie w manekina treningowego. Dziewczyna położyła ostrożnie tace na stolik i przyjrzała się młodemu Herondale'owi.


Czemu on sie tak męczy? - Pomyślała, widząc go całego spoconego i wycieńczonego.


Przerwał trening i spojrzał na nią. Przeczesał włosy od mokrego czoła do tyłu i podszedł do niej


- Przegapiłeś śniadanie - Odezwała się nalewają herbaty do filiżanki.


- Nie byłem głodny - Odparł łapiąc niezdarnie filiżankę i upijając łyk.


- Jakieś wieści? - Zapytał odstawiając porcelanę


- Magnus namierzył Valentine'a. Chcą go odbić dziś wieczorem


- Nie cieszysz się? - Zdziwił się lekko


- Coś mi nie pasuje - Powiedziała - Czemu nagle Magnus mógł go namierzyć? Co jak to jest pułapka?


- Dlatego pójdziemy i się dowiemy - Odparł


- Jak to? Chcesz tam iść?


- To twój ojciec Clarisso. Nie możemy tracić okazji na odzyskanie go


- Od kiedy mówisz do mnie Clarisso? - Zmarszczyła brwi


- Wybacz - Westchnął. Podszedł do niej bliżej i ucałował czubek jej głowy - Jestem zmęczony. Pójdę się wykąpać - Oznajmił i uniósł jej pod brudek muskając jej usta i przy okazji przystawiając dłoń do jej brzucha z uśmiechem. Przesłała mu ciepły uśmiech, gdy zrobił ten gest


- Nie zjesz nic? - Spytała, gdy ominął ją. Zmarszczył się i powiedział


- Zjedz za mnie. Musisz karmić naszą kruszynkę.





Clary nie chciała by Jace brał udział w odbiciu jej ojca. Łowcy wyznaczeni przez Clave powinni tylko iść. Jace się jednak uparł i nie dało się go przekonać by został. Nie ma ich już całe po południe. Alec razem z Jonathanem także wyruszyli po za Alicante. Isabelle została wezwana do pomocy w sali anioła a Clary, nie chcąc siedzieć sama w wielkim domu postanowiła zaryzykować i wymknęła się do cichych braci by odwiedzić Enzo, który wciąż u nich przybywa, tym razem nie w lochach. Cisi bracia pomagają mu w treningach, wypuszczają na jakiś czas na miasto lecz Clave wciąż zakazuje mu wrócenia do posiadłości Morgensternów.


Cichy brat zaprowadził ją do głównej sali, gdzie odprawiało się różne widzenia z łowcami. To tam właśnie Enzo trenował. Uczyli go różnych sztuk walki, nawet tych starych, których dzisiejsi łowcy nie używają.


" dziękuje " - Powiedziała dziewczyna w myślach do cichego brata i skinęła głową. On także lekko nachylił się i skulił głowę. Zostawił ich samych. Podeszła do niego i dopiero wtedy ją zauważył. Z uśmiechem podszedł do niej i przytulił do siebie przyjacielsko i opiekuńczo.






- Nie chciałam by Jace tam szedł, ale zapewnił mnie, że nic się nie stanie


- Może zbyt dużo o tym myślisz? - Stwierdził, gdy siedzieli przy stoliczku. Clary wciąż nie czuła się tu swobodnie. Było ciemnawo, ponuro i chłodno


- Ostatnio się dziwnie zachowuje. Jest zbyt nadopiekuńczy... Bardziej niż zwykle. I to był pierwszy raz kiedy mnie zostawił od miesiąca.


- Nie wiedziałem, że przyjdziesz porozmawiać o twoich sprawach sercowych - Rzekł z lekkim uśmiechem


- Oh wybacz - Rzuciła zawstydzona - Jest jedna rzecz o której pragnę komuś powiedzieć. Jesteś moim przyjacielem od dziecka, mogę Ci zaufać? - Spytała


- Znasz mnie Clarisso. Możesz mi ufać bezgranicznie


- Jestem brzemienna - Oznajmiła z uśmiechem. Enzo aż zatkało. Oparł łokcie o kolana i przetarł zmęczoną twarz


- A Jace jest...


- Oczywiście, że tak - Dokończyła za niego w kwestii ojca


- Jesteś jedyną osobą, której to powiedziałam - Rzekła - Oprócz Jace'a wie tylko Magnus i Maryse


- Maryse? - Zdziwił się unosząc głowę


- To skomplikowane... - Odparła

- Więc nie możesz się teraz dziwić, że Jace jest nadopiekuńczy. Akurat w tej kwestii się z nim zgadzam - Powiedział pospiesznie i wstał, spacerując przy niej

- Nie tylko nadopiekuńczy! Dziwnie się zachowuje, miewa koszmary, trenuje więcej niż zwykle... Chce się wymęczyć. Nic nie ma ze sobą wspólnego ale moje zmartwienie źle działa na dziecko - Oznajmiła, dotykając się brzucha

- Rozmawiałaś z nim o tym? - Spytał, teatralnie ocierając brodą

- Nie dopuszcza mnie do siebie - Przyznała ze smutkiem - Tłamsi to wszystko w sobie - Stwierdziła

- Nie martw się o niego. Jest dorosły, poradzi sobie. Skup się na dziecku - Oznajmił kucając przed nią

- To nie jest takie proste - Odparła kręcąc głową

- Może i nie jest, ale pomogę Ci jeśli będzie trzeba - Uśmiechnął się - To trochę dziwne, nie sądzisz?... Jak by to było wczoraj... Jako dzieci, bawiliśmy się w ogrodach twoich rodziców - Przypomniał

- Broniłam Cię przed moją matką, gdy złamałeś nos, temu chłopcowi - Uśmiechnęła się

- Najwidoczniej niektóre rzeczy się nie zmieniają - Stwierdził z rumieńcem na twarzy. Nagle głośny hałas wypełnił całe pomieszczenie, pochodzący z zewnątrz

- To alarm - Rzucił Enzo, prostując się - Demony.,,

- Nie... - Odparła dziewczyna wstając - To nie dźwięk wroga - Oznajmiła. Clary zacisnęła suknie w palcach i poszła schodami na góre, do głównego korytarza.

Ujrzała tam dwóch cichych braci, przy skale na środku pomieszczenia, która przypominała stół. W tym samym momencie do pomieszczenia, wtargnął jej brat Jonathan ze zwłokami na ramieniu, a tuż za nim Magnus, w kapturze, który przy tym świetle jakie tu przybywa, zupełnie zakrywało mu twarz. Jonathan delikatnie położył ciało mężczyzny na '' stole ''. Dopiero teraz dziewczyna przyjrzała się twarzy nieprzytomnego.

- Ojcze... - Szepnęła

- Clary, co ty tu robisz? - Zdziwił się trochę zadyszany białowłosy

- Co mu jest? Czemu jest nieprzytomny? - Zmartwiła się i chciała podejść bliżej do ojca, lecz brat ją powstrzymał

- Nie siostro. Cisi bracia nam pomogą. Magnus wie jak przywrócić go z powrotem - Oznajmił dotykając jej ramienia - Wracaj do domu, to nie miejsce dla Ciebie - Rzekł - Clarisso! - Spojrzała na niego - Wiedzą, że Valentine zniknął. Idź prosto do domu i nie wychodź. Tej nocy nie będzie bezpiecznie w Alicante - Przekazał. Clary mimo niechęci, postanowiła posłuchać starszego brata.

- Chwila... Gdzie jest Jace? - Przestraszyła się dziewczyna, zatrzymując się w połowie kroku. Jonathan spojrzał na Bane'a który jedynie rzucił okiem na nich, a potem wrócił do pacjenta.

- Jonathan! - Warknęła rudowłosa

- Został razem z Alec'iem. Musiał odwrócić ich uwagę. Nie martw się, poradzi sobie. A teraz idź - Pogonił ją.

Clary szybkim krokiem, niezauważalnie przemknęła do domu. Ostrzegła służące a sama zamknęła się w pokoju. Wyjrzała jeszcze tylko na balkon. alarm już ucichł. Miasto wydawało się na spokojnie. Niepokoiło ją tylko nieobecność Herondale'a. Była by dużo spokojniejsza, gdy by znajdował się teraz przy niej.

Odświeżyła się, rozczesała dokładnie włosy i ubrała się w długą koszule nocną. Wślizgnęła się pod kołdrę i szybko zasnęła, lecz zapomniała, że zostawiła drzwi tarasowe otwarte na rozcież.




Czuła się jak sparaliżowana. Ból przeszywał jej ciało, lecz nie mogła krzyknąć. Jakaś siła nie pozwoliła jej wykrztusić żadnego dźwięku. Czuła jak by coś ją opuszczało... Jak by czuła się pusta w środku. Nie zdawała sobie sprawy, czy to tylko sen czy realny świat?

Jakimś cudem zdołała otworzyć oczy. Przed sobą ujrzała kobiete, którą już kiedyś widziała. To znów ona... Mary, wiedźma...

- Nie, proszę - Zdołała wyszeptać ze szlochem. Poczuła po chwili oparzenie na dłoni

- Mogę Cię zapewnić, że twoja matka nic nie poczuje - Odezwała się. Tylko ona mogła zerwać więź z jej matką i właśnie to zrobiła. Sprawiła, że już nie dzielą bólu.

- Klaus będzie mi bardzo wdzięczny - Rzekła. Clary znów chciała krzyknąć ale nie mogła. Zżerający ból od środka, poty na czole i nierówne oddychanie.

Nagle poczuła jak by ktoś zrzucił na nią wielki kamień. Wybudziła się z paraliżu i mogła poruszyć. Szybko usiadła, szybko oddychając. Złapała się za brzuch, przez mocne skurcze, które nie odchodziły.

Jęknęła z płaczem i próbowała odrzucić najgorszą myśl, która jako jedyna, znajdowała się teraz w jej głowie. Odważyła się odkryć kołdrę. Teraz mogła krzyknąć. I to zrobiła.

Całe prześcieradło i jej koszula nocna była we krwi.

- Nie! Nie, nie nie nie - Wykrzykiwała i zaczęła głośno płakać nierównomiernie oddychając. Zerwała się z łóżka i zarzuciła się szlafrokiem, którym zakryła krew na jej koszuli. Dopiero wtedy usłyszała hałasy na zewnątrz. Firanka swobodnie falowała, przy otwartych drzwiach tarasowych.

Wybiegła z pokoju. Nie wiedziała, gdzie chce pobiec. Boso biegła zapłakana przez korytarz, aż natknęła się parę metrów od niej na Maryse i dwóch strażników

- Na anioła! To panienka Morgenstern - Odezwał się łowca, z serafickim mieczem w ręku. Po jej wyrazie twarzy, uważał pewnie, że przed kimś ucieka. Lecz dziewczyna nawet nie wiedziała, co się dzieje teraz na ulicach Alicante. Nie wiedziała, dlaczego łowcy zjawili się z bronią w gotowości w jej domu. Wiedziała tylko jedno...

Jej życie zawaliło się w przeciągu sekundy

- Przeszukajcie dom. Córka Valentine'a będzie pod moją opieką - Odezwała się Maryse, z przeczuciem, że stało się coś strasznego.

Maryse zaprowadziła Clarisse do sypialni kobiety. Tam palił się już kominek, a na biurku leżało sztos papierów.

- Clarisso, gdzie jest Jace i Alec? - Spytała ją kobieta, gdy ta weszła szybkim krokiem w głąb pokoju, obejmując się ramionami. Dziewczyna spojrzała na nią. Nic do niej nie docierało. Nawet to pytanie, było dla niej trudnością. Kobieta zmarszczyła brwi i widziała, że dziewczyna jest w szoku

- Po południu powiedziano mi, że nie ma ich jeszcze w Alicante. Że odwracają uwagę wroga - Powiedziała obojętnie - Ktoś jednak wkroczył do miasta, a gdy wiedzieli, że Jace'a nie ma przy mnie, wtedy... - Przerwała, i nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa więcej

Maryse, przyjrzała jej się. Materiał przenikał i widać było, że jest na nim krew. Lecz Pani Lightwood nie potrzebowała ścisłych dowodów. Wiedziała co się stało

- Moje biedne dziecko... - Odezwała się podchodząc do niej, lecz ta oddaliła się od niej.

- Spytam Cię o to tylko raz... Nigdy w życiu nie usłyszysz już tego pytania - Rzekła poważnym głosem. Rudowłosa, odważyła się spojrzeć na kobietę i powstrzymywać płacz,







- Straciłaś dziecko? - Spytała. Clary nie wytrzymała. Momentalnie wybuchła płaczem i osunęła się na ziemie - Nie mogę rzec, że wiem przez co przechodzisz. Bo nie wiem. Lecz wiem, że myślisz, że cały świat Ci się zawalił. Jesteś Clarissa Morgenstern. Przebierzemy Cię a potem wyjdziesz z tego pokoju, jak prawdziwa łowczyni

- Nie! Nie mogę! - Wyszlochała

- Możesz, i to zrobisz. Bo jesteś silną nephilim. I nie pozwolimy by Klausowi uszło to na sucho! - Warknęła - Próbował Cię zniszczyć, zabierając Ci twoje serce, miłość i siłę. Lecz niech wie z kim zadarł. Nie pozwolisz sobie na coś takiego. Nigdy... Więcej!

- Próbowali poniżyć Ciebie i Jace'a tej nocy ale niech wiedzą, że im się nie udało! Ponieważ świat nigdy się nie dowie, co Ci zrobili. Co zrobili wam obojgu.

- To nie możliwe! - Stwierdziła rudowłosa

- Jest możliwe, ponieważ wyjdziesz z tego pokoju i zapewnisz Clave, że wrogowi nie udało się do Ciebie podrzeć

- Nie! Nie potrafię! - Ponownie wyszlochała
- Rozumiem Cię. Lecz musisz. Clarisso, twoja straż Cię widziała. Musisz pozbyć się wszelkich plotek i zagwarantować ich, że zostałaś nietknięta. Nie pozwól Klausowi wygrać - Rzekła z lekkim ugięciem ust - Zaufaj mi. Zaufaj mi i pozwól pomóc - Powiedziała wyciągając do niej dłoń. Clarissa przyjrzała się jej, gdy kolejna łza poleciała po jej policzku.







Maryse pomogła Clary się umyć, zmywając krew z jej ciała i wszelkie dowody. Ubrała ją w czarną suknię ze złotymi wzorkami na dekolcie. Pod okiem dwóch strażników, odprowadzili Clarisse do sali anioła, gdzie zebrali się już mieszkańcy Idrysu. Na miejscu Valentine'a siedziała jej matka Jocelyn, która ucieszyła się na widok całej i zdrowej córki. Dziewczyna stanęła przed radą i zadeklarować im co ma do powiedzenia.

- Przyszłam zeznać - Odezwała się pustym wzrokiem - W obecności Clave, oświadczam, że wróg nie zdołał przekroczyć progu mojego domu. Nie zostałam ofiarą ich zasadzki. Nie zdołali osiągnąć żadnego celu.

- Dziękujemy Clarisso. Cieszymy się, że nic Ci nie jest. Zapewniamy, że dzisiejszej nocy, nikt nie został ranny ani zabity. Uważamy jednak, że próba zaatakowania córki Valentine'a nie może pójść w zapomnienie, mimo, że im się nie powiodło. Od jutra, wzmocnimy straż, a przy pomocy Magnusa Bane'a zapewnimy podwójną moc wieży - Powiedział mężczyzna

- Mamy jeszcze jedne wieści. Wasz przewodniczący Clave wrócił do rodzinnego miasta. Zapewniamy was, że Valentine Morgenstern niedługo zasiądzie znów na to miejsce - Uśmiechnęła się Jocelyn, pocieszając mieszkańców - Wracajcie teraz do domów. Możecie spokojnie spać - Odezwała się Jocelyn.




Maryse siedziała z Clary w jej sypialni do czasu, gdy Jace nie wróci. Dziewczyna, przykryta kocem leżała na sofie czując dłoń Maryse na swoim ramieniu. W pewnym momencie do pokoju wbiegł zdyszany Jace. Jego włosy były potargane a ubranie lekko zakurzone. Mimo tego, nie widać po nim było, jak by cały wieczór walczył.

- Więc to prawda. Nic Ci nie jest - Ucieszył się, uśmiechając się szeroko. Maryse podeszła do niego za nim zdążył zrobił krok bliżej ukochanej.

- Powoli... - Szepnęła Maryse, kładąc mu dłoń na ramieniu - Daj jej czas i miejsce. Tylko jej wysłuchaj dokładnie - Rzekła - Mam wyjść? - Spytała, zwracając się do rudołosej, która dźwignęła się, siadając na kanapie, zasłaniając się szlafrokiem. Dziewczyna niepewnie przytaknęła a potem spuściła głowę. Jace poczekał do momentu, kiedy Maryse wyszła

- Powiedziano mi, że nic nie osiągnęli. Że zostałaś nietknięta - Odezwała się Jace.

- Kłamałam - Rzuciła zachrypniętym głosem - Maryse kłamała, by nikt się nie dowiedział - Dodała, z trudem mrugając oczami. Głęboko wciągnęła powietrze i powoli je wypuściła.

- Straciłam nasze dziecko - Wydusiła. Jace by upadł, ale znalazł w sobie ostatnią siłę i utrzymał się na prostych nogach. Jego oczy powiększymy się a sam cały zbladł. Chciał podejść do Clary by ją przytulić, objąć, pocieszyć w jakiś sposób, lecz szybko go zatrzymała

- Proszę nie podchodź! - Wydusiła przestraszona - Nie zasługuje na twój dotyk. Ledwo przyjmuje do myśli, że masz odwagę na mnie patrzeć - Skarciła się

- Clary... Jesteś całym moim światem i kocham Cię... tak bardzo - Powiedział powstrzymując się by się nie załamać i rozpłakać - To wszystko moja wina - Stwierdził

- Ponieważ Cię nie było? Ponieważ ryzykowałeś życie by ratować mojego ojca? Ponieważ każdą rzecz jaką robisz, robisz ją w słusznym celu. Jace nie możesz się za to obwiniać - Oznajmiła

- Myliłem się... - Zaczął, lecz Clary szybko mu przerwała

- Proszę, nic nie mów. Trudno mi jest teraz rozmawiać, myśleć o tym, próbować z tego zrobić jakikolwiek sens - Powiedziała depresyjnie

- Znajdę go Clary. Będzie jeszcze błagał o śmierć. Pożałuje tego, co nam odebrał - Zapewnił ją Jace