niedziela, 23 października 2016

Rozdział 33



Jakie to uczucie?

Jak by ktoś odebrał część jej duszy i cały sens życia. Czuje się obca w swoim ciele. Obrzydza ją widok w lustrze a Jace'owi nie potrafi spojrzeć w oczy. Wydaje jej się jak by lunatykowała... I nie mogła się wybudzić.


Clary nie dopuszcza Magnusa do swojego pokoju, by ją zbadał. Nie chce opieki, bo wierzy, że na nią nie zasłużyła.


Pukanie rozległo się po jej sypialni. Nie słysząc odpowiedzi, osobnik wchodzi do środka. Clary wciąż stoi przy oknie i pustym wzrokiem patrzy się na miasto.


- Clary... - Usłyszała znany jej głos. Dziewczyna odwróciła się do przyjaciółki, przesyłając jej minimalny uśmiech - Twój ojciec wrócił - Rzekła Isabelle uradowana. To dopiero tknęło rudowłosą i poczuła ukucie w sercu, wracając na ziemie. Od razu wyszła z sypialni i w towarzystwie przyjaciółki zeszła do głównego salonu.


- Ojcze! - Zawołała go i podbiegła do niego, łapiąc za materiał sukni. Valentine odwrócił się do córki i z żalem i tęsknotą przytulił do siebie córeczkę. Nie zwracał już uwagę na zasady, w tym momencie liczyła się dla niego rodzina i tęsknota za nimi


- Clarisso! Tak bardzo was zawiodłem! - Wydusił.


- To nie twoja wina ojcze. Tęskniłam za Tobą - Przyznała się dziewczyna przyjrzawszy się ojcu


- Ja za Tobą także córeczko - Uśmiechnął się i ucałował ją w czubek głowy.


- Widzimy się na kolacji? Spędzimy rodzinnie czas - Odezwał się. Dziewczyna przytaknęła z uśmiechem. Valentine podszedł do żony, którą ucałował z tęsknoty i obejmując jej dłoń wyszli z domu zapewne do sali anioła. Clary podeszła do brata odprowadzając rodziców wzrokiem.

Jace stał oddalony od nich i przyglądał się Clary, która mimo radości w przypadku odzyskania ojca, wciąż jest nieobecna. Z wielkim trudem patrzy na jej cierpienie. Wie, że płakała przez całą noc i nawet jego do siebie nie dopuszczała.


- Jest zdruzgotana - Odezwał się głos w jego głowie - Musisz ją chronić dopóki masz czas - Oglądał się dookoła, gdy nagle obok siebie zobaczył kobietę. Z długimi blond włosami i dużymi zielonymi oczami


- Matko... - Szepnął - Dlaczego Cię widzę? - Zdziwił się


- Zbliżasz się do nas synu... Jesteś co raz bliżej - Rzekła


- Nie boję się śmierci - Burknął, zerkając na Clary, rozmawiającą z bratem


- Zawsze byłeś odważny... Zupełnie jak twój ojciec - Uśmiechnęła się kobieta - Wiem co Cię gryzie... Boisz się ją zostawić - Powiedziała


- Jest załamana... Tak bardzo - Warknął i przetarł zmęczone oczy - Straciliśmy dziecko, matko. Tego nie da się naprawić. Będzie pamiętała o tym przez resztę jej życia - Załamał się


- Wiem synu... Razem z ojcem jesteśmy przy Tobie przez cały czas. Nie zasłużyliście sobie na to z Clarissą - Szepnęła dotykając ramienia syna


- Wiem, że jesteś tylko wybrykiem mojej wyobraźni, ale tęsknie za wami - Oznajmił i zerknął na miejsce, gdzie stała jego matka. Już jej nie było - Niedługo znowu się zobaczymy - Rzekł.


Poczuł nagle parzący ból przeszywający jego ciało. Mocno ścisnął powieki a potem oparł się o ścianę


- Jace? - Odezwała się Isabelle, która akurat przechodziła korytarzem - W porządku? - Spytała podchodząc do niego zdziwiona.


- Tak... Nic mi nie jest - Odparł prostując się. Dopiero wtedy schyłkiem oka spojrzał na Clary, która zdziwiona i zaniepokojona widziała tą całą sytuacje. Przeczesał włosy do tyłu i szybkim krokiem wyszedł z domu.




Po kolacji spędzonej w gronie pełnej już rodziny, Clary nie mogła dłużej wytrzymać sama w tym pokoju. Mimo, że sama zmieniła w tajemnicy przed służbą, pościel to nie umiała patrzeć na materac łóżka bez wyobrażenia sobie łoża pełne krwi.

Przez jej gołe stopy przeszedł nieprzyjemny chłód. Szybkim krokiem zeszłam na parter a potem zaszła do głównego salonu, gdzie wciąż paliło się w kominku. Musiała usiąść przed nim i objąć się szybko ramionami. Dreszczy przechodziły przez całe jej ciało...

- Clarisso? Szukaliśmy Cię - Usłyszała szept kobiety. Do salonu weszła zaspana Maryse, owinięta szlafrokiem - Jace zajrzał do Ciebie ale nie było Cię w łóżku - Skomentowała

- Chce zasnąć, lecz wciąż cała się trzęsę i jest mi tak bardzo zimno - Odparła mówiąc nerwowo

- To szok po wczorajszym wydarzeniu - Stwierdziła i zbliżyła się do niej, siadając obok niej na kanapie, gdy w tym samym czasie w pokoju zjawił się Jace

- Clary... Nie strasz mnie tak - Westchnął i szybkim krokiem, zjawił się przed nią, kucając przy niej. Ujął jej blade i drobne dłonie, mocno je do siebie ściskając

- Jesteś lodowata - Odparł

- Nie mogę tam spać - Szepnęła, marszcząc brwi i spuszczając głowę. Jace kiwnął głową do Maryse. Ta wstała i zostawiła ich już samych. Jace stanął na równe nogi i delikatnie wziął ukochaną na ręce. Ta objęła ręce wokół jego szyi a głowę schowała w jego szyi.

Zaniósł ją do swojej sypialni, gdzie paliło się jeszcze światło, wypełnione dużą ilością świeczek. Ułożył ją na sofie, na której sam zaraz usiadł i wtulił w siebie dziewczynę. Po dłuższym czasie ciszy, Jace zdecydował się przemówić.

- Nigdy Ci o tym nie mówiłem, ale pamiętam Cię jeszcze z wizyt w Idrysie jako dziecko - Oznajmił. Dziewczyna zmarszczyła brwi i uniosła na niego wzrok - Nie mam dużo wspomnień, lecz pamiętam Cię jako niemowlę, którym mieliśmy się razem z Jonathanem opiekować, a my wymykaliśmy się by pobawić się daleko od miasta, udając, że zabijamy demony - Uśmiechnął się szeroko a za chwile spuścił głowę. Clary uśmiechnęła się lekko i słuchała go uważnie - Pamiętam, jak Valentine krzyczał na nas, gdy znajdował Cię samą w kołysce po jego powrocie od Clave - Clary zaśmiała się i sorknęła nosem, jak by miała się rozpłakać.

- Pomyśleć, że nie zdawałem sobie sprawy, że miałem zaszczyt opiekować się moją przyszłą miłością

- Dlaczego mi to teraz opowiadasz? - Spytała.

- Ponieważ mogłem Cię bronić od małego, a wciąż Cię rozczarowuje. Nie pilnowałem Cię jako niemowlę i nie potrafiłem także wczoraj - Stwierdził ponuro.

- Przez całe życie walczyłeś przeciwko złu, w imieniu dobra - Oznajmiła głaszcząc go po włosach - W takim własnie Jace'e się zakochałam...










- Kocham Cię - Odezwała się odchodząc od lustra, ze szczotką w ręku. Jace siedział akurat przy kominku i masował niepostrzeżenie rękę, która bolała go coraz bardziej od rany. Siedział do niej tyłem, dlatego dziewczyna nic nie zauważyła.

Przełknął ciężko powietrze i wstał do dziewczyny


- Chce, że byś o tym wiedział - Rzekła podchodząc do niego bliżej - Mimo, że jestem ostatnimi czasy taka jak jestem, nie zapominam o twoich staraniach


- O moich staraniach... - Powtórzył ponuro


- Zdaje sobie sprawę, że cierpisz tak samo jak ja... Wybacz, że o tym czasami zapominam. Ale jesteśmy już bezpieczni. Klaus nie powinien więcej nam ubliżać - Stwierdziła. W tym momencie Jace bez słowa chciał wyjść


- Jace porozmawiaj ze mną - Skomentowała jego zachowanie. Zatrzymał się... - Nie pomożemy sobie poprzez milczenie - Oznajmiła


- To nie jest takie proste - Szepnął


- Jace, czego ty mi nie mówisz? - Zapytała zmęczonym głosem chcąc wydobyć coś od niego


- Jesteśmy po prostu na innych ścieżkach! Inaczej to wszystko przeżywam niż ty!


- Dzieję się coś jeszcze...Oddaliłeś się ode mnie. Zachowywałeś się, jakbyś był przez coś opętany


- Potrzebuje chwili spokoju - Szybko wtrącił i zrobił kolejne kroki w stronę drzwi


- Musisz mi zaufać! - Powiedziała głośniej - By dzielić się ze mną różnymi rzeczami. Musisz się przede mną otworzyć!


- Nie wszystko można rozwiązać przez rozmowę, przez naszą miłość, przez samą Ciebie! Są rzeczy, które nie możemy zmienić. Rzeczy, które nie pozwalają mi Cię chronić


- Chronić przed czym?! - Krzyknęła zniecierpliwiona


- Powiedziałem już za wiele - Stwierdził


- Powiedziałeś zbyt mało! W jakim wielkim niebezpieczeństwie mogę się jeszcze znajdować, że nie mogę o tym wiedzieć?! Co jest tą tajemniczą groźbą?! - Zapytała ponownie krzykiem. Gdy mijały kolejne chwile, a Jace nie odpowiadał, Clary przemyślała sobie wszystko


- Coś co JA nie mogę naprawić? Coś co TY nie możesz zmienić? Twoje dziecko, które straciłam... - Powiedziała i dotknęła swojego brzucha jak by ciągle wierzyłam, że wciąż tam jest - Martwisz się, że nie dam rady... - Stwierdziła przerażona - Martwisz się, że nie urodzę Ci dziecka? - Zapytała


- Tak - Powiedział stanowczo - Czy to chciałaś usłyszeć? - Rzekł. Clary była w szoku, jej oczy zaświeciły się kiedy łzy nabrały jej się do powiek - Jako łowca noszący nazwisko Herondale nie wyobrażałem sobie by nie mieć potomstwa by dalej czcić ten rud - Oznajmił, a Clary tylko i wyłącznie stała i słuchała - Czy teraz wiesz, jak bardzo mnie rozczarowałaś i zawiodłaś? - Clary sądząc, że zemdleje usiadła w fotelu. Poczuła nieprzyjemny chłód i ból w klatce piersiowej - Skończyliśmy tą niedorzeczną rozmowę - Odparł i podszedł do kominka


Jednak gdy spojrzał na jej wyraz twarzy... Po prostu nie mógł. Wie, że traci rozum i sam już nie wie co ma począć


- Clary wybacz, nie powinienem... - Rzucił lecz sam nie wiedział co ma powiedzieć


- Prosiłam Cię o prawdę i jasno mi ją przekazałeś - Powiedziała wstając z fotelu - Nie chce jej więcej słyszeć - Powiedziała i wyszła z ich sypialni.




Izzy właśnie przechodziła korytarzem, gdy zauważyła wychodzącą Clary z sypialni Jace'a. Zdziwiona chciała do niej podejść, gdy wydawało jej się, że dziewczyna jest zapłakana, lecz zbyt szybko znikła jej z oczu. W tym samym czasie, przeszedł z przeciwnej strony Jonathan, który również zdziwiony obejrzał się za siostrą.


- Wiesz co mogło się stać? - Spytała go Isabelle zatrzymując się


- Nie jest to ich najlepszy czas. Martwię się o nią - Westchnął


- Spróbuje się czegoś dowiedzieć - Odparła chcąc go ominąć


- A gdzie tak podążasz? - Spytał ciekawski


- Idę odwiedzić Enzo, podobno ostatnio źle się czuł - Oznajmiła


- Nie wolno Ci - Rzekł z wyższością.


- Nie doszły mnie słuchy o żadnym zakazie. Odwiedziny są dopuszczalne przez Clave - Stwierdziła


- Nie tylko Clave ma tu coś do powiedzenia - Odparł - Co jak bym Ci powiedział, że nie życzę sobie byś do niego szła? To niestosowne zwalczając na jego stan.


- Pomyślała bym, że postradałeś zmysły - Parsknęła śmiechem - Odpowiadam sama za siebie i to ja decyduje o swoich czynach. Po za tym, sądziłam, że nie wierzysz w ten nonsens dotyczący Enzo


- Myliłem się. Jest niebezpieczny, nie pójdziesz do niego dziś - Powiedział marszcząc kąciki ust


- Nie muszę Cię słuchać. I nie posłucham, mówisz jak opętany - Zadrwiła z niego


- Isabelle! - Zatrzymał ją zniecierpliwiony zatrzymując się jej na drodze - Mówię śmiertelnie poważnie. Dziś pełnia, więc nie będziesz tam bezpieczna


- Co pełnia ma z tym wszystkim wspólnego?! - Spytała wyższym tonem głosu, zniecierpliwiona


- Cisi bracia mnie ostrzegli. Od początku mogliśmy brać to na poważnie. Nie wierzę, że Enzo może być choć trochę podobny do Klausa lecz płynie w nim jego krew. To potwierdzone. Dlatego się tak dziwnie zachowywał, dlatego stawał się agresywny... W Enzo jest nieaktywowana siła wilkołaka - Oznajmił. Oczy Isabelle lekko zaświeciła. Rozmyślała już o tym w taki sposób lecz nie spodziewała się, że może się to okazać prawdą - Jeśli ma zamiar się przemieć dzisiejszej nocy, nikt nie może mu towarzyszyć.


- Jeśli to prawda... Trzeba mu pomóc, ktoś powinien być przy nim - Rzekła, lecz Jonathan złapał ją za nadgarstek, gdy chciała odejść


- Jonathan... - Rzuciła, chcąc niepostrzeżenie się wyrwać z uścisku


- Nie rozumiesz, że może Ci się stać krzywda - Warknął cicho




- A od kiedy to ty przejmujesz się o moje bezpieczeństwo? - Oparła lekko poddenerwowana. Zapadła cisza. Była trochę niższa od niego, lecz nie przeszkodziło mu to, by spojrzeć jej prosto w oczy, gdy ona patrzyła na niego z lekką pogardą. Niepostrzeżenie zbliżył się do niej na niebezpieczną odległość. Izzy głośno przełknęła ślinę i spojrzała na jego wargi, które zbliżały się do niej.


- Wybacz, jeśli Cię poirytowałem - Szepnął - Radzę Ci jednak ponownie, byś została tutaj - Rzekł. Isabelle nic nie odpowiedziała. Nic jej nie przychodziło na język. Spuściła lekko wzrok a potem odwróciła się i wróciła do swojej sypialni, zostawiając białowłosego na środku korytarza, który sam nie wiedział, co się przed chwilą stało.






Alec siedział na brzegu łóżka. Zajęty naprawą jego łuku, myśli o przyszłości. Łuk został mocno zniszczony po ostatniej walce w trakcie odzyskiwania Valentine'a, wiec miał dużo czasu by zastanowić się nad jego przyszłością z Magnusem. W pewnym momencie usłyszał ciche pukanie. Wystarczyło, że drzwi się lekko uchyliły a w powietrzu zauważył mieniące się drobinki brokatu. Magnus wślizgnął się do pokoju Lightwood'a. Chłopak posłał mu uśmiech i wrócił do pracy. Bane usiadł blisko niego na łóżku i bacznie przyglądał się czynom niebieskookiemu.

- Wiesz, że mogę to załatwić machnięciem ręki - Odezwał się pewny siebie, mówiąc o naprawie broni

- Nie trzeba, lubię to robić - Skomentował wysyłając mu delikatny uśmiech. Zapadła dłuższa chwila ciszy. Magnus jednak nie odpuścił i pstryknął palcami. Łuk nagle był jak nowy, Alec Westchnął nerwowo lecz za chwile uśmiechnął się pod nosem.

- Jesteś bardzo spięty, musisz się rozluźnić - Stwierdził Magnus siadając za nim i delikatnie masując jego dobrze zbudowane ramiona. Alec odłożył broń, opierając ją o łóżku i pozwolił sobie na chwilę relaksu.

- Nie mamy zbytnio czasu, by spędzać ze sobą czasu - Odezwał się Alec

- Już niedługo Aleksandrze... Gdy tylko sytuacja w Idrysie się poprawi, zabiorę Cię gdzieś. Tym razem nikt nam nie przeszkodzi - Oznajmił.


- Nie ukrywasz swojej pewności siebie - Skomentował Alec z uśmiechem. Magnus znów pojawił się koło niego, a Alec oparł się o oparcie łóżka.

- To dlatego, że nie pozwolę, by ktoś nam przeszkodził w czymkolwiek - Szepnął z uśmiechem i zbliżył się do chłopaka by musnąć jego usta. Ich delikatny pocałunek spowodował, że obaj chcieli więcej. Bane ujął jego policzek i pocałował chłopaka namiętniej. Strony się zaraz odwróciły i to Alec położył czarodzieja na miękkim materacu i zawisł nad nim. Bane jeszcze nie widział tej strony łowcy. Tej dominującej,.. Alec zawsze był zbyt skromny i nieśmiały, lecz po jakimś czasie spędzonym z Bane'em, czarodziej wybudził z niego tą dominującą część.

- Zostań dziś na noc - Oznajmił szeptem.

- To nie podlega nawet dyskusji Aleksandrze - Rzekł szarmancko.






Jest i rozdział, dla tych najbardziej cierpliwych <3 :*

A ja mam do was pytanko. Macie twittera czy może snapa? Jeśli tak, do podawajcie w komentarzach, chętnie was zaobserwuje :3




mój TWITTER : @Miss_Crazy                                         mój SNAPCHAT : magdzia15

środa, 19 października 2016

UWAGA NEPHILIM !

Jestem w trakcie pisania kolejnego rozdziału. Zostało mi jeszcze niewiele by go udostępnić, lecz musicie mnie zrozumieć :c Jestem strasznie zarobiona szkołą, lekcjami itp... Nie będę ukrywać. Rozdziały będą pojawiać się rzadziej ale tylko jak złapie dodatkowy wolny dzień to zasiadam do pisania :3

OBIECUJE WAM ! OBIECUJE WAM, ŻE W TEN WEEKEND POJAWI SIĘ ROZDZIAŁ <3

NA 100 % 

Mam nadzieje, że ktoś tu jeszcze jest i cierpliwie czeka :D
Dla polepszenia humoru mogę wam dać kilka ciekawostek, które czekają was w najbliższym rozdziale i dalej.

1) Związek Clary i Jace'a nie jest w najlepszym miejscu i dużo się dzieje między nimi co ich od siebie oddala

2) Jonathan widzi większą potrzebę przebywania przy Izzy jak i bronienia jej, lecz Isabelle na początku będzie się sprzeciwiać temu

3) Poznamy prawdziwe pochodzenie Enzo

4) Klaus przejdzie przez pewną próbę, w której będzie mógł się wykazać jako nie tyran, którym jest, lecz nie zmieni to nic w jego ideach.

5) Scena romantyczna czyli.... MALEC <3 *-*

sobota, 1 października 2016

Rozdział 32



Minęło już kilka tygodni. Jace nie zostawia Clary ani na moment w samotności. Przejął się jej ciążą bardziej niż się spodziewał. Boi się, że może jej się stać krzywda, od czasu kiedy w Idrysie zapanował o dziwo podejrzany spokój. Magnus bacznie zajmuję się stanem Clarissy i zapewnia jej bezpieczny stan dziecka. Ciąża wciąż jest dla reszty tajemnicą. Przyszli rodzice nie planują by podzielić się tą informacją z rodziną i przyjaciółmi. Sądzą, że im mniej osób wie, tym lepiej.

Nie oznacza to jednak, że ze stanem Jace'a jest lepiej. Wręcz przeciwnie. Często budzi się z koszmarów, z zimnymi potami, przesiąkniętym zmęczeniem i ciężarem na całym ciele.

To samo dzieje się kolejnej nocy.

Koszmary stają się co raz bardziej niepokojące. Obraz cierpiącej Clary... Głos płaczącego dziecko i nękający go głośny szum w uszach.

Młody Herondale wybudza się cały mokry ze snu. Siada na brzegu łóżka i łapie się za głowę, jednocześnie przeczesując włosy do tyłu z mokrego czoła. Zerka zza ramienia. Widzi spokojnie, śpiącą obok niego Clarisse co momentalnie poprawia mu samopoczucie. Zakrywa jej ramiona pościeloną a sam wstaję z łóżka wychodząc na balkon. Opiera się o poręcz i głęboko oddycha. Czuje przyjemny chłód na nagiej klatce piersiowej a szum drzew działa na niego odprężająco.

- Jace? - Słyszy po chwili cichy głosik. Clarissa lekko zaspana, zakłada na siebie szlafrok i podchodzi do ukochanego.

- Co Cię gryzie? - Spytała dotykając jego ręki. Westchnął głęboko lecz cicho i dotknął jej skroni

- Nic takiego - Odparł z uśmiechem

- Kiedy nadejdzie czas, gdy będziemy ze sobą absolutnie szczerzy? - Zapytała Rozczarowanie. Jace zerknął na nią z góry. Przyjrzał się tym niewinnym zielonym oczom a zaraz po tym spojrzał na całe Alicante.

- Miałem sen... Podobny do tych jakie miałem tuż po śmierci rodziców - Stwierdził niechętnie

- Opowiedz mi - Szepnęła, gładząc go po ramieniu

- To był tylko sen - Burknął i wrócił do sypialni, a Clary podążyła tuż za nim - Cierpiałaś przy porodzie - Odezwał się

- Jace poród nie jest prosty ale...

- Nie rozumiesz... Umierałaś. Czułem to. A ja nie mogłem Ci pomóc - Wykrztusił

- To był tylko sen - Powiedziała dziewczyna

- Nie pozwolę, by stał się prawdą - Powiedział srogim głosem

- Jace... Nie umrę przy porodzie. Nasze dziecko na zawsze odmieni nasze życie. Będziemy żyć daleko od wojen. Obiecuje Ci to

- Nie to ja Ci to obiecuje! - Wtrącił szybko.




Kolejnego dnia, Clary obudziła się już bez Jace'a koło siebie. Przygotowała się do śniadania, do jakiegoś czasu nie zakładając już gorsetów w obawie o dziecko jak i swój własny komfort. Zeszła do jadalni. Isabelle siedziała przy stole i sprawdzała wygląd w małym odbiciu w łyżce do zupy. Aleksander rozmawiał z Magnusem szeptem przy oknie, a Jonathan niepostrzeżenie przyglądał się Izzy siedząc na przeciwko niej przy stole.

Clary usiadła koło brata, przesyłając przyjaciołom ciepły uśmiech

- Gdzie jest Jace? - Zdziwiła się rudowłosa

- W sali treningowej. Nie mówił Ci? - Zdziwiła się Izzy. Clary zaprzeczyła, lekko trzęsąc głową. Matek oczywiście nie było. Po długiej nieobecności Valentine'a, Pani Lightwood i Jocelyn musiały zastąpić stanowisko Morgensterna.

- Clarisso, możemy Cię prosić na chwilę? - Magnus odezwał się i poprosił by podeszła do niego i Alec'a. Clary bez zastanowienia odeszła od stołu i podeszła do pary.

- Coś się stało? - Zapytała na początku

- Namierzyliśmy Valentine'a, Clarisso. Wierzymy, że będziemy mogli go odbić dziś wieczorem - Oznajmił Alec.

- Nic mu nie jest? Żyje? - Wypytywała nerwowo

- Jest wciąż pod urokiem Klausa. Lecz Magnus znalazł na to rozwiązanie - Rzekł niebieskooki spojrzawszy na partnera

- Gdy kilka tygodni temu, Alec razem z Jace'em odbili od Klausa cenną mu rzecz, nie wiedzieliśmy jak potężna ta rzecz jest. Ten kamień, ma moc przechowywania duch, ofiarom dźgniętym mieczem, który widziałaś u Klausa, którego Klaus dźgnął Valentine'a i Rosalie. Nie zabił ich, zabrał ich duszę i schował w tym kamieniu

- Ale jak to możliwe? Jakim cudem ten miecz ma taką moc? - Zdziwiła się

- Mały kamyk ozdobny na rączce miecza jest tak na prawdę skrawkiem oryginalnego kamienia. Są ze sobą połączone. 

- Dzięki temu kamieniowi, odzyskamy twojego ojca, Clary - Wtrącił Alec





Clary wzięła tace ze świeżo zaparzoną herbatą i z talerzem śniadaniowym, który naszykowały jej służba.


Skierowała się do sali treningowej, w której wciąż przebywa Jace. Sala była wielka i pusta. Jedynie blondyn walił opętanie w manekina treningowego. Dziewczyna położyła ostrożnie tace na stolik i przyjrzała się młodemu Herondale'owi.


Czemu on sie tak męczy? - Pomyślała, widząc go całego spoconego i wycieńczonego.


Przerwał trening i spojrzał na nią. Przeczesał włosy od mokrego czoła do tyłu i podszedł do niej


- Przegapiłeś śniadanie - Odezwała się nalewają herbaty do filiżanki.


- Nie byłem głodny - Odparł łapiąc niezdarnie filiżankę i upijając łyk.


- Jakieś wieści? - Zapytał odstawiając porcelanę


- Magnus namierzył Valentine'a. Chcą go odbić dziś wieczorem


- Nie cieszysz się? - Zdziwił się lekko


- Coś mi nie pasuje - Powiedziała - Czemu nagle Magnus mógł go namierzyć? Co jak to jest pułapka?


- Dlatego pójdziemy i się dowiemy - Odparł


- Jak to? Chcesz tam iść?


- To twój ojciec Clarisso. Nie możemy tracić okazji na odzyskanie go


- Od kiedy mówisz do mnie Clarisso? - Zmarszczyła brwi


- Wybacz - Westchnął. Podszedł do niej bliżej i ucałował czubek jej głowy - Jestem zmęczony. Pójdę się wykąpać - Oznajmił i uniósł jej pod brudek muskając jej usta i przy okazji przystawiając dłoń do jej brzucha z uśmiechem. Przesłała mu ciepły uśmiech, gdy zrobił ten gest


- Nie zjesz nic? - Spytała, gdy ominął ją. Zmarszczył się i powiedział


- Zjedz za mnie. Musisz karmić naszą kruszynkę.





Clary nie chciała by Jace brał udział w odbiciu jej ojca. Łowcy wyznaczeni przez Clave powinni tylko iść. Jace się jednak uparł i nie dało się go przekonać by został. Nie ma ich już całe po południe. Alec razem z Jonathanem także wyruszyli po za Alicante. Isabelle została wezwana do pomocy w sali anioła a Clary, nie chcąc siedzieć sama w wielkim domu postanowiła zaryzykować i wymknęła się do cichych braci by odwiedzić Enzo, który wciąż u nich przybywa, tym razem nie w lochach. Cisi bracia pomagają mu w treningach, wypuszczają na jakiś czas na miasto lecz Clave wciąż zakazuje mu wrócenia do posiadłości Morgensternów.


Cichy brat zaprowadził ją do głównej sali, gdzie odprawiało się różne widzenia z łowcami. To tam właśnie Enzo trenował. Uczyli go różnych sztuk walki, nawet tych starych, których dzisiejsi łowcy nie używają.


" dziękuje " - Powiedziała dziewczyna w myślach do cichego brata i skinęła głową. On także lekko nachylił się i skulił głowę. Zostawił ich samych. Podeszła do niego i dopiero wtedy ją zauważył. Z uśmiechem podszedł do niej i przytulił do siebie przyjacielsko i opiekuńczo.






- Nie chciałam by Jace tam szedł, ale zapewnił mnie, że nic się nie stanie


- Może zbyt dużo o tym myślisz? - Stwierdził, gdy siedzieli przy stoliczku. Clary wciąż nie czuła się tu swobodnie. Było ciemnawo, ponuro i chłodno


- Ostatnio się dziwnie zachowuje. Jest zbyt nadopiekuńczy... Bardziej niż zwykle. I to był pierwszy raz kiedy mnie zostawił od miesiąca.


- Nie wiedziałem, że przyjdziesz porozmawiać o twoich sprawach sercowych - Rzekł z lekkim uśmiechem


- Oh wybacz - Rzuciła zawstydzona - Jest jedna rzecz o której pragnę komuś powiedzieć. Jesteś moim przyjacielem od dziecka, mogę Ci zaufać? - Spytała


- Znasz mnie Clarisso. Możesz mi ufać bezgranicznie


- Jestem brzemienna - Oznajmiła z uśmiechem. Enzo aż zatkało. Oparł łokcie o kolana i przetarł zmęczoną twarz


- A Jace jest...


- Oczywiście, że tak - Dokończyła za niego w kwestii ojca


- Jesteś jedyną osobą, której to powiedziałam - Rzekła - Oprócz Jace'a wie tylko Magnus i Maryse


- Maryse? - Zdziwił się unosząc głowę


- To skomplikowane... - Odparła

- Więc nie możesz się teraz dziwić, że Jace jest nadopiekuńczy. Akurat w tej kwestii się z nim zgadzam - Powiedział pospiesznie i wstał, spacerując przy niej

- Nie tylko nadopiekuńczy! Dziwnie się zachowuje, miewa koszmary, trenuje więcej niż zwykle... Chce się wymęczyć. Nic nie ma ze sobą wspólnego ale moje zmartwienie źle działa na dziecko - Oznajmiła, dotykając się brzucha

- Rozmawiałaś z nim o tym? - Spytał, teatralnie ocierając brodą

- Nie dopuszcza mnie do siebie - Przyznała ze smutkiem - Tłamsi to wszystko w sobie - Stwierdziła

- Nie martw się o niego. Jest dorosły, poradzi sobie. Skup się na dziecku - Oznajmił kucając przed nią

- To nie jest takie proste - Odparła kręcąc głową

- Może i nie jest, ale pomogę Ci jeśli będzie trzeba - Uśmiechnął się - To trochę dziwne, nie sądzisz?... Jak by to było wczoraj... Jako dzieci, bawiliśmy się w ogrodach twoich rodziców - Przypomniał

- Broniłam Cię przed moją matką, gdy złamałeś nos, temu chłopcowi - Uśmiechnęła się

- Najwidoczniej niektóre rzeczy się nie zmieniają - Stwierdził z rumieńcem na twarzy. Nagle głośny hałas wypełnił całe pomieszczenie, pochodzący z zewnątrz

- To alarm - Rzucił Enzo, prostując się - Demony.,,

- Nie... - Odparła dziewczyna wstając - To nie dźwięk wroga - Oznajmiła. Clary zacisnęła suknie w palcach i poszła schodami na góre, do głównego korytarza.

Ujrzała tam dwóch cichych braci, przy skale na środku pomieszczenia, która przypominała stół. W tym samym momencie do pomieszczenia, wtargnął jej brat Jonathan ze zwłokami na ramieniu, a tuż za nim Magnus, w kapturze, który przy tym świetle jakie tu przybywa, zupełnie zakrywało mu twarz. Jonathan delikatnie położył ciało mężczyzny na '' stole ''. Dopiero teraz dziewczyna przyjrzała się twarzy nieprzytomnego.

- Ojcze... - Szepnęła

- Clary, co ty tu robisz? - Zdziwił się trochę zadyszany białowłosy

- Co mu jest? Czemu jest nieprzytomny? - Zmartwiła się i chciała podejść bliżej do ojca, lecz brat ją powstrzymał

- Nie siostro. Cisi bracia nam pomogą. Magnus wie jak przywrócić go z powrotem - Oznajmił dotykając jej ramienia - Wracaj do domu, to nie miejsce dla Ciebie - Rzekł - Clarisso! - Spojrzała na niego - Wiedzą, że Valentine zniknął. Idź prosto do domu i nie wychodź. Tej nocy nie będzie bezpiecznie w Alicante - Przekazał. Clary mimo niechęci, postanowiła posłuchać starszego brata.

- Chwila... Gdzie jest Jace? - Przestraszyła się dziewczyna, zatrzymując się w połowie kroku. Jonathan spojrzał na Bane'a który jedynie rzucił okiem na nich, a potem wrócił do pacjenta.

- Jonathan! - Warknęła rudowłosa

- Został razem z Alec'iem. Musiał odwrócić ich uwagę. Nie martw się, poradzi sobie. A teraz idź - Pogonił ją.

Clary szybkim krokiem, niezauważalnie przemknęła do domu. Ostrzegła służące a sama zamknęła się w pokoju. Wyjrzała jeszcze tylko na balkon. alarm już ucichł. Miasto wydawało się na spokojnie. Niepokoiło ją tylko nieobecność Herondale'a. Była by dużo spokojniejsza, gdy by znajdował się teraz przy niej.

Odświeżyła się, rozczesała dokładnie włosy i ubrała się w długą koszule nocną. Wślizgnęła się pod kołdrę i szybko zasnęła, lecz zapomniała, że zostawiła drzwi tarasowe otwarte na rozcież.




Czuła się jak sparaliżowana. Ból przeszywał jej ciało, lecz nie mogła krzyknąć. Jakaś siła nie pozwoliła jej wykrztusić żadnego dźwięku. Czuła jak by coś ją opuszczało... Jak by czuła się pusta w środku. Nie zdawała sobie sprawy, czy to tylko sen czy realny świat?

Jakimś cudem zdołała otworzyć oczy. Przed sobą ujrzała kobiete, którą już kiedyś widziała. To znów ona... Mary, wiedźma...

- Nie, proszę - Zdołała wyszeptać ze szlochem. Poczuła po chwili oparzenie na dłoni

- Mogę Cię zapewnić, że twoja matka nic nie poczuje - Odezwała się. Tylko ona mogła zerwać więź z jej matką i właśnie to zrobiła. Sprawiła, że już nie dzielą bólu.

- Klaus będzie mi bardzo wdzięczny - Rzekła. Clary znów chciała krzyknąć ale nie mogła. Zżerający ból od środka, poty na czole i nierówne oddychanie.

Nagle poczuła jak by ktoś zrzucił na nią wielki kamień. Wybudziła się z paraliżu i mogła poruszyć. Szybko usiadła, szybko oddychając. Złapała się za brzuch, przez mocne skurcze, które nie odchodziły.

Jęknęła z płaczem i próbowała odrzucić najgorszą myśl, która jako jedyna, znajdowała się teraz w jej głowie. Odważyła się odkryć kołdrę. Teraz mogła krzyknąć. I to zrobiła.

Całe prześcieradło i jej koszula nocna była we krwi.

- Nie! Nie, nie nie nie - Wykrzykiwała i zaczęła głośno płakać nierównomiernie oddychając. Zerwała się z łóżka i zarzuciła się szlafrokiem, którym zakryła krew na jej koszuli. Dopiero wtedy usłyszała hałasy na zewnątrz. Firanka swobodnie falowała, przy otwartych drzwiach tarasowych.

Wybiegła z pokoju. Nie wiedziała, gdzie chce pobiec. Boso biegła zapłakana przez korytarz, aż natknęła się parę metrów od niej na Maryse i dwóch strażników

- Na anioła! To panienka Morgenstern - Odezwał się łowca, z serafickim mieczem w ręku. Po jej wyrazie twarzy, uważał pewnie, że przed kimś ucieka. Lecz dziewczyna nawet nie wiedziała, co się dzieje teraz na ulicach Alicante. Nie wiedziała, dlaczego łowcy zjawili się z bronią w gotowości w jej domu. Wiedziała tylko jedno...

Jej życie zawaliło się w przeciągu sekundy

- Przeszukajcie dom. Córka Valentine'a będzie pod moją opieką - Odezwała się Maryse, z przeczuciem, że stało się coś strasznego.

Maryse zaprowadziła Clarisse do sypialni kobiety. Tam palił się już kominek, a na biurku leżało sztos papierów.

- Clarisso, gdzie jest Jace i Alec? - Spytała ją kobieta, gdy ta weszła szybkim krokiem w głąb pokoju, obejmując się ramionami. Dziewczyna spojrzała na nią. Nic do niej nie docierało. Nawet to pytanie, było dla niej trudnością. Kobieta zmarszczyła brwi i widziała, że dziewczyna jest w szoku

- Po południu powiedziano mi, że nie ma ich jeszcze w Alicante. Że odwracają uwagę wroga - Powiedziała obojętnie - Ktoś jednak wkroczył do miasta, a gdy wiedzieli, że Jace'a nie ma przy mnie, wtedy... - Przerwała, i nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa więcej

Maryse, przyjrzała jej się. Materiał przenikał i widać było, że jest na nim krew. Lecz Pani Lightwood nie potrzebowała ścisłych dowodów. Wiedziała co się stało

- Moje biedne dziecko... - Odezwała się podchodząc do niej, lecz ta oddaliła się od niej.

- Spytam Cię o to tylko raz... Nigdy w życiu nie usłyszysz już tego pytania - Rzekła poważnym głosem. Rudowłosa, odważyła się spojrzeć na kobietę i powstrzymywać płacz,







- Straciłaś dziecko? - Spytała. Clary nie wytrzymała. Momentalnie wybuchła płaczem i osunęła się na ziemie - Nie mogę rzec, że wiem przez co przechodzisz. Bo nie wiem. Lecz wiem, że myślisz, że cały świat Ci się zawalił. Jesteś Clarissa Morgenstern. Przebierzemy Cię a potem wyjdziesz z tego pokoju, jak prawdziwa łowczyni

- Nie! Nie mogę! - Wyszlochała

- Możesz, i to zrobisz. Bo jesteś silną nephilim. I nie pozwolimy by Klausowi uszło to na sucho! - Warknęła - Próbował Cię zniszczyć, zabierając Ci twoje serce, miłość i siłę. Lecz niech wie z kim zadarł. Nie pozwolisz sobie na coś takiego. Nigdy... Więcej!

- Próbowali poniżyć Ciebie i Jace'a tej nocy ale niech wiedzą, że im się nie udało! Ponieważ świat nigdy się nie dowie, co Ci zrobili. Co zrobili wam obojgu.

- To nie możliwe! - Stwierdziła rudowłosa

- Jest możliwe, ponieważ wyjdziesz z tego pokoju i zapewnisz Clave, że wrogowi nie udało się do Ciebie podrzeć

- Nie! Nie potrafię! - Ponownie wyszlochała
- Rozumiem Cię. Lecz musisz. Clarisso, twoja straż Cię widziała. Musisz pozbyć się wszelkich plotek i zagwarantować ich, że zostałaś nietknięta. Nie pozwól Klausowi wygrać - Rzekła z lekkim ugięciem ust - Zaufaj mi. Zaufaj mi i pozwól pomóc - Powiedziała wyciągając do niej dłoń. Clarissa przyjrzała się jej, gdy kolejna łza poleciała po jej policzku.







Maryse pomogła Clary się umyć, zmywając krew z jej ciała i wszelkie dowody. Ubrała ją w czarną suknię ze złotymi wzorkami na dekolcie. Pod okiem dwóch strażników, odprowadzili Clarisse do sali anioła, gdzie zebrali się już mieszkańcy Idrysu. Na miejscu Valentine'a siedziała jej matka Jocelyn, która ucieszyła się na widok całej i zdrowej córki. Dziewczyna stanęła przed radą i zadeklarować im co ma do powiedzenia.

- Przyszłam zeznać - Odezwała się pustym wzrokiem - W obecności Clave, oświadczam, że wróg nie zdołał przekroczyć progu mojego domu. Nie zostałam ofiarą ich zasadzki. Nie zdołali osiągnąć żadnego celu.

- Dziękujemy Clarisso. Cieszymy się, że nic Ci nie jest. Zapewniamy, że dzisiejszej nocy, nikt nie został ranny ani zabity. Uważamy jednak, że próba zaatakowania córki Valentine'a nie może pójść w zapomnienie, mimo, że im się nie powiodło. Od jutra, wzmocnimy straż, a przy pomocy Magnusa Bane'a zapewnimy podwójną moc wieży - Powiedział mężczyzna

- Mamy jeszcze jedne wieści. Wasz przewodniczący Clave wrócił do rodzinnego miasta. Zapewniamy was, że Valentine Morgenstern niedługo zasiądzie znów na to miejsce - Uśmiechnęła się Jocelyn, pocieszając mieszkańców - Wracajcie teraz do domów. Możecie spokojnie spać - Odezwała się Jocelyn.




Maryse siedziała z Clary w jej sypialni do czasu, gdy Jace nie wróci. Dziewczyna, przykryta kocem leżała na sofie czując dłoń Maryse na swoim ramieniu. W pewnym momencie do pokoju wbiegł zdyszany Jace. Jego włosy były potargane a ubranie lekko zakurzone. Mimo tego, nie widać po nim było, jak by cały wieczór walczył.

- Więc to prawda. Nic Ci nie jest - Ucieszył się, uśmiechając się szeroko. Maryse podeszła do niego za nim zdążył zrobił krok bliżej ukochanej.

- Powoli... - Szepnęła Maryse, kładąc mu dłoń na ramieniu - Daj jej czas i miejsce. Tylko jej wysłuchaj dokładnie - Rzekła - Mam wyjść? - Spytała, zwracając się do rudołosej, która dźwignęła się, siadając na kanapie, zasłaniając się szlafrokiem. Dziewczyna niepewnie przytaknęła a potem spuściła głowę. Jace poczekał do momentu, kiedy Maryse wyszła

- Powiedziano mi, że nic nie osiągnęli. Że zostałaś nietknięta - Odezwała się Jace.

- Kłamałam - Rzuciła zachrypniętym głosem - Maryse kłamała, by nikt się nie dowiedział - Dodała, z trudem mrugając oczami. Głęboko wciągnęła powietrze i powoli je wypuściła.

- Straciłam nasze dziecko - Wydusiła. Jace by upadł, ale znalazł w sobie ostatnią siłę i utrzymał się na prostych nogach. Jego oczy powiększymy się a sam cały zbladł. Chciał podejść do Clary by ją przytulić, objąć, pocieszyć w jakiś sposób, lecz szybko go zatrzymała

- Proszę nie podchodź! - Wydusiła przestraszona - Nie zasługuje na twój dotyk. Ledwo przyjmuje do myśli, że masz odwagę na mnie patrzeć - Skarciła się

- Clary... Jesteś całym moim światem i kocham Cię... tak bardzo - Powiedział powstrzymując się by się nie załamać i rozpłakać - To wszystko moja wina - Stwierdził

- Ponieważ Cię nie było? Ponieważ ryzykowałeś życie by ratować mojego ojca? Ponieważ każdą rzecz jaką robisz, robisz ją w słusznym celu. Jace nie możesz się za to obwiniać - Oznajmiła

- Myliłem się... - Zaczął, lecz Clary szybko mu przerwała

- Proszę, nic nie mów. Trudno mi jest teraz rozmawiać, myśleć o tym, próbować z tego zrobić jakikolwiek sens - Powiedziała depresyjnie

- Znajdę go Clary. Będzie jeszcze błagał o śmierć. Pożałuje tego, co nam odebrał - Zapewnił ją Jace