Strony

sobota, 1 października 2016

Rozdział 32



Minęło już kilka tygodni. Jace nie zostawia Clary ani na moment w samotności. Przejął się jej ciążą bardziej niż się spodziewał. Boi się, że może jej się stać krzywda, od czasu kiedy w Idrysie zapanował o dziwo podejrzany spokój. Magnus bacznie zajmuję się stanem Clarissy i zapewnia jej bezpieczny stan dziecka. Ciąża wciąż jest dla reszty tajemnicą. Przyszli rodzice nie planują by podzielić się tą informacją z rodziną i przyjaciółmi. Sądzą, że im mniej osób wie, tym lepiej.

Nie oznacza to jednak, że ze stanem Jace'a jest lepiej. Wręcz przeciwnie. Często budzi się z koszmarów, z zimnymi potami, przesiąkniętym zmęczeniem i ciężarem na całym ciele.

To samo dzieje się kolejnej nocy.

Koszmary stają się co raz bardziej niepokojące. Obraz cierpiącej Clary... Głos płaczącego dziecko i nękający go głośny szum w uszach.

Młody Herondale wybudza się cały mokry ze snu. Siada na brzegu łóżka i łapie się za głowę, jednocześnie przeczesując włosy do tyłu z mokrego czoła. Zerka zza ramienia. Widzi spokojnie, śpiącą obok niego Clarisse co momentalnie poprawia mu samopoczucie. Zakrywa jej ramiona pościeloną a sam wstaję z łóżka wychodząc na balkon. Opiera się o poręcz i głęboko oddycha. Czuje przyjemny chłód na nagiej klatce piersiowej a szum drzew działa na niego odprężająco.

- Jace? - Słyszy po chwili cichy głosik. Clarissa lekko zaspana, zakłada na siebie szlafrok i podchodzi do ukochanego.

- Co Cię gryzie? - Spytała dotykając jego ręki. Westchnął głęboko lecz cicho i dotknął jej skroni

- Nic takiego - Odparł z uśmiechem

- Kiedy nadejdzie czas, gdy będziemy ze sobą absolutnie szczerzy? - Zapytała Rozczarowanie. Jace zerknął na nią z góry. Przyjrzał się tym niewinnym zielonym oczom a zaraz po tym spojrzał na całe Alicante.

- Miałem sen... Podobny do tych jakie miałem tuż po śmierci rodziców - Stwierdził niechętnie

- Opowiedz mi - Szepnęła, gładząc go po ramieniu

- To był tylko sen - Burknął i wrócił do sypialni, a Clary podążyła tuż za nim - Cierpiałaś przy porodzie - Odezwał się

- Jace poród nie jest prosty ale...

- Nie rozumiesz... Umierałaś. Czułem to. A ja nie mogłem Ci pomóc - Wykrztusił

- To był tylko sen - Powiedziała dziewczyna

- Nie pozwolę, by stał się prawdą - Powiedział srogim głosem

- Jace... Nie umrę przy porodzie. Nasze dziecko na zawsze odmieni nasze życie. Będziemy żyć daleko od wojen. Obiecuje Ci to

- Nie to ja Ci to obiecuje! - Wtrącił szybko.




Kolejnego dnia, Clary obudziła się już bez Jace'a koło siebie. Przygotowała się do śniadania, do jakiegoś czasu nie zakładając już gorsetów w obawie o dziecko jak i swój własny komfort. Zeszła do jadalni. Isabelle siedziała przy stole i sprawdzała wygląd w małym odbiciu w łyżce do zupy. Aleksander rozmawiał z Magnusem szeptem przy oknie, a Jonathan niepostrzeżenie przyglądał się Izzy siedząc na przeciwko niej przy stole.

Clary usiadła koło brata, przesyłając przyjaciołom ciepły uśmiech

- Gdzie jest Jace? - Zdziwiła się rudowłosa

- W sali treningowej. Nie mówił Ci? - Zdziwiła się Izzy. Clary zaprzeczyła, lekko trzęsąc głową. Matek oczywiście nie było. Po długiej nieobecności Valentine'a, Pani Lightwood i Jocelyn musiały zastąpić stanowisko Morgensterna.

- Clarisso, możemy Cię prosić na chwilę? - Magnus odezwał się i poprosił by podeszła do niego i Alec'a. Clary bez zastanowienia odeszła od stołu i podeszła do pary.

- Coś się stało? - Zapytała na początku

- Namierzyliśmy Valentine'a, Clarisso. Wierzymy, że będziemy mogli go odbić dziś wieczorem - Oznajmił Alec.

- Nic mu nie jest? Żyje? - Wypytywała nerwowo

- Jest wciąż pod urokiem Klausa. Lecz Magnus znalazł na to rozwiązanie - Rzekł niebieskooki spojrzawszy na partnera

- Gdy kilka tygodni temu, Alec razem z Jace'em odbili od Klausa cenną mu rzecz, nie wiedzieliśmy jak potężna ta rzecz jest. Ten kamień, ma moc przechowywania duch, ofiarom dźgniętym mieczem, który widziałaś u Klausa, którego Klaus dźgnął Valentine'a i Rosalie. Nie zabił ich, zabrał ich duszę i schował w tym kamieniu

- Ale jak to możliwe? Jakim cudem ten miecz ma taką moc? - Zdziwiła się

- Mały kamyk ozdobny na rączce miecza jest tak na prawdę skrawkiem oryginalnego kamienia. Są ze sobą połączone. 

- Dzięki temu kamieniowi, odzyskamy twojego ojca, Clary - Wtrącił Alec





Clary wzięła tace ze świeżo zaparzoną herbatą i z talerzem śniadaniowym, który naszykowały jej służba.


Skierowała się do sali treningowej, w której wciąż przebywa Jace. Sala była wielka i pusta. Jedynie blondyn walił opętanie w manekina treningowego. Dziewczyna położyła ostrożnie tace na stolik i przyjrzała się młodemu Herondale'owi.


Czemu on sie tak męczy? - Pomyślała, widząc go całego spoconego i wycieńczonego.


Przerwał trening i spojrzał na nią. Przeczesał włosy od mokrego czoła do tyłu i podszedł do niej


- Przegapiłeś śniadanie - Odezwała się nalewają herbaty do filiżanki.


- Nie byłem głodny - Odparł łapiąc niezdarnie filiżankę i upijając łyk.


- Jakieś wieści? - Zapytał odstawiając porcelanę


- Magnus namierzył Valentine'a. Chcą go odbić dziś wieczorem


- Nie cieszysz się? - Zdziwił się lekko


- Coś mi nie pasuje - Powiedziała - Czemu nagle Magnus mógł go namierzyć? Co jak to jest pułapka?


- Dlatego pójdziemy i się dowiemy - Odparł


- Jak to? Chcesz tam iść?


- To twój ojciec Clarisso. Nie możemy tracić okazji na odzyskanie go


- Od kiedy mówisz do mnie Clarisso? - Zmarszczyła brwi


- Wybacz - Westchnął. Podszedł do niej bliżej i ucałował czubek jej głowy - Jestem zmęczony. Pójdę się wykąpać - Oznajmił i uniósł jej pod brudek muskając jej usta i przy okazji przystawiając dłoń do jej brzucha z uśmiechem. Przesłała mu ciepły uśmiech, gdy zrobił ten gest


- Nie zjesz nic? - Spytała, gdy ominął ją. Zmarszczył się i powiedział


- Zjedz za mnie. Musisz karmić naszą kruszynkę.





Clary nie chciała by Jace brał udział w odbiciu jej ojca. Łowcy wyznaczeni przez Clave powinni tylko iść. Jace się jednak uparł i nie dało się go przekonać by został. Nie ma ich już całe po południe. Alec razem z Jonathanem także wyruszyli po za Alicante. Isabelle została wezwana do pomocy w sali anioła a Clary, nie chcąc siedzieć sama w wielkim domu postanowiła zaryzykować i wymknęła się do cichych braci by odwiedzić Enzo, który wciąż u nich przybywa, tym razem nie w lochach. Cisi bracia pomagają mu w treningach, wypuszczają na jakiś czas na miasto lecz Clave wciąż zakazuje mu wrócenia do posiadłości Morgensternów.


Cichy brat zaprowadził ją do głównej sali, gdzie odprawiało się różne widzenia z łowcami. To tam właśnie Enzo trenował. Uczyli go różnych sztuk walki, nawet tych starych, których dzisiejsi łowcy nie używają.


" dziękuje " - Powiedziała dziewczyna w myślach do cichego brata i skinęła głową. On także lekko nachylił się i skulił głowę. Zostawił ich samych. Podeszła do niego i dopiero wtedy ją zauważył. Z uśmiechem podszedł do niej i przytulił do siebie przyjacielsko i opiekuńczo.






- Nie chciałam by Jace tam szedł, ale zapewnił mnie, że nic się nie stanie


- Może zbyt dużo o tym myślisz? - Stwierdził, gdy siedzieli przy stoliczku. Clary wciąż nie czuła się tu swobodnie. Było ciemnawo, ponuro i chłodno


- Ostatnio się dziwnie zachowuje. Jest zbyt nadopiekuńczy... Bardziej niż zwykle. I to był pierwszy raz kiedy mnie zostawił od miesiąca.


- Nie wiedziałem, że przyjdziesz porozmawiać o twoich sprawach sercowych - Rzekł z lekkim uśmiechem


- Oh wybacz - Rzuciła zawstydzona - Jest jedna rzecz o której pragnę komuś powiedzieć. Jesteś moim przyjacielem od dziecka, mogę Ci zaufać? - Spytała


- Znasz mnie Clarisso. Możesz mi ufać bezgranicznie


- Jestem brzemienna - Oznajmiła z uśmiechem. Enzo aż zatkało. Oparł łokcie o kolana i przetarł zmęczoną twarz


- A Jace jest...


- Oczywiście, że tak - Dokończyła za niego w kwestii ojca


- Jesteś jedyną osobą, której to powiedziałam - Rzekła - Oprócz Jace'a wie tylko Magnus i Maryse


- Maryse? - Zdziwił się unosząc głowę


- To skomplikowane... - Odparła

- Więc nie możesz się teraz dziwić, że Jace jest nadopiekuńczy. Akurat w tej kwestii się z nim zgadzam - Powiedział pospiesznie i wstał, spacerując przy niej

- Nie tylko nadopiekuńczy! Dziwnie się zachowuje, miewa koszmary, trenuje więcej niż zwykle... Chce się wymęczyć. Nic nie ma ze sobą wspólnego ale moje zmartwienie źle działa na dziecko - Oznajmiła, dotykając się brzucha

- Rozmawiałaś z nim o tym? - Spytał, teatralnie ocierając brodą

- Nie dopuszcza mnie do siebie - Przyznała ze smutkiem - Tłamsi to wszystko w sobie - Stwierdziła

- Nie martw się o niego. Jest dorosły, poradzi sobie. Skup się na dziecku - Oznajmił kucając przed nią

- To nie jest takie proste - Odparła kręcąc głową

- Może i nie jest, ale pomogę Ci jeśli będzie trzeba - Uśmiechnął się - To trochę dziwne, nie sądzisz?... Jak by to było wczoraj... Jako dzieci, bawiliśmy się w ogrodach twoich rodziców - Przypomniał

- Broniłam Cię przed moją matką, gdy złamałeś nos, temu chłopcowi - Uśmiechnęła się

- Najwidoczniej niektóre rzeczy się nie zmieniają - Stwierdził z rumieńcem na twarzy. Nagle głośny hałas wypełnił całe pomieszczenie, pochodzący z zewnątrz

- To alarm - Rzucił Enzo, prostując się - Demony.,,

- Nie... - Odparła dziewczyna wstając - To nie dźwięk wroga - Oznajmiła. Clary zacisnęła suknie w palcach i poszła schodami na góre, do głównego korytarza.

Ujrzała tam dwóch cichych braci, przy skale na środku pomieszczenia, która przypominała stół. W tym samym momencie do pomieszczenia, wtargnął jej brat Jonathan ze zwłokami na ramieniu, a tuż za nim Magnus, w kapturze, który przy tym świetle jakie tu przybywa, zupełnie zakrywało mu twarz. Jonathan delikatnie położył ciało mężczyzny na '' stole ''. Dopiero teraz dziewczyna przyjrzała się twarzy nieprzytomnego.

- Ojcze... - Szepnęła

- Clary, co ty tu robisz? - Zdziwił się trochę zadyszany białowłosy

- Co mu jest? Czemu jest nieprzytomny? - Zmartwiła się i chciała podejść bliżej do ojca, lecz brat ją powstrzymał

- Nie siostro. Cisi bracia nam pomogą. Magnus wie jak przywrócić go z powrotem - Oznajmił dotykając jej ramienia - Wracaj do domu, to nie miejsce dla Ciebie - Rzekł - Clarisso! - Spojrzała na niego - Wiedzą, że Valentine zniknął. Idź prosto do domu i nie wychodź. Tej nocy nie będzie bezpiecznie w Alicante - Przekazał. Clary mimo niechęci, postanowiła posłuchać starszego brata.

- Chwila... Gdzie jest Jace? - Przestraszyła się dziewczyna, zatrzymując się w połowie kroku. Jonathan spojrzał na Bane'a który jedynie rzucił okiem na nich, a potem wrócił do pacjenta.

- Jonathan! - Warknęła rudowłosa

- Został razem z Alec'iem. Musiał odwrócić ich uwagę. Nie martw się, poradzi sobie. A teraz idź - Pogonił ją.

Clary szybkim krokiem, niezauważalnie przemknęła do domu. Ostrzegła służące a sama zamknęła się w pokoju. Wyjrzała jeszcze tylko na balkon. alarm już ucichł. Miasto wydawało się na spokojnie. Niepokoiło ją tylko nieobecność Herondale'a. Była by dużo spokojniejsza, gdy by znajdował się teraz przy niej.

Odświeżyła się, rozczesała dokładnie włosy i ubrała się w długą koszule nocną. Wślizgnęła się pod kołdrę i szybko zasnęła, lecz zapomniała, że zostawiła drzwi tarasowe otwarte na rozcież.




Czuła się jak sparaliżowana. Ból przeszywał jej ciało, lecz nie mogła krzyknąć. Jakaś siła nie pozwoliła jej wykrztusić żadnego dźwięku. Czuła jak by coś ją opuszczało... Jak by czuła się pusta w środku. Nie zdawała sobie sprawy, czy to tylko sen czy realny świat?

Jakimś cudem zdołała otworzyć oczy. Przed sobą ujrzała kobiete, którą już kiedyś widziała. To znów ona... Mary, wiedźma...

- Nie, proszę - Zdołała wyszeptać ze szlochem. Poczuła po chwili oparzenie na dłoni

- Mogę Cię zapewnić, że twoja matka nic nie poczuje - Odezwała się. Tylko ona mogła zerwać więź z jej matką i właśnie to zrobiła. Sprawiła, że już nie dzielą bólu.

- Klaus będzie mi bardzo wdzięczny - Rzekła. Clary znów chciała krzyknąć ale nie mogła. Zżerający ból od środka, poty na czole i nierówne oddychanie.

Nagle poczuła jak by ktoś zrzucił na nią wielki kamień. Wybudziła się z paraliżu i mogła poruszyć. Szybko usiadła, szybko oddychając. Złapała się za brzuch, przez mocne skurcze, które nie odchodziły.

Jęknęła z płaczem i próbowała odrzucić najgorszą myśl, która jako jedyna, znajdowała się teraz w jej głowie. Odważyła się odkryć kołdrę. Teraz mogła krzyknąć. I to zrobiła.

Całe prześcieradło i jej koszula nocna była we krwi.

- Nie! Nie, nie nie nie - Wykrzykiwała i zaczęła głośno płakać nierównomiernie oddychając. Zerwała się z łóżka i zarzuciła się szlafrokiem, którym zakryła krew na jej koszuli. Dopiero wtedy usłyszała hałasy na zewnątrz. Firanka swobodnie falowała, przy otwartych drzwiach tarasowych.

Wybiegła z pokoju. Nie wiedziała, gdzie chce pobiec. Boso biegła zapłakana przez korytarz, aż natknęła się parę metrów od niej na Maryse i dwóch strażników

- Na anioła! To panienka Morgenstern - Odezwał się łowca, z serafickim mieczem w ręku. Po jej wyrazie twarzy, uważał pewnie, że przed kimś ucieka. Lecz dziewczyna nawet nie wiedziała, co się dzieje teraz na ulicach Alicante. Nie wiedziała, dlaczego łowcy zjawili się z bronią w gotowości w jej domu. Wiedziała tylko jedno...

Jej życie zawaliło się w przeciągu sekundy

- Przeszukajcie dom. Córka Valentine'a będzie pod moją opieką - Odezwała się Maryse, z przeczuciem, że stało się coś strasznego.

Maryse zaprowadziła Clarisse do sypialni kobiety. Tam palił się już kominek, a na biurku leżało sztos papierów.

- Clarisso, gdzie jest Jace i Alec? - Spytała ją kobieta, gdy ta weszła szybkim krokiem w głąb pokoju, obejmując się ramionami. Dziewczyna spojrzała na nią. Nic do niej nie docierało. Nawet to pytanie, było dla niej trudnością. Kobieta zmarszczyła brwi i widziała, że dziewczyna jest w szoku

- Po południu powiedziano mi, że nie ma ich jeszcze w Alicante. Że odwracają uwagę wroga - Powiedziała obojętnie - Ktoś jednak wkroczył do miasta, a gdy wiedzieli, że Jace'a nie ma przy mnie, wtedy... - Przerwała, i nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa więcej

Maryse, przyjrzała jej się. Materiał przenikał i widać było, że jest na nim krew. Lecz Pani Lightwood nie potrzebowała ścisłych dowodów. Wiedziała co się stało

- Moje biedne dziecko... - Odezwała się podchodząc do niej, lecz ta oddaliła się od niej.

- Spytam Cię o to tylko raz... Nigdy w życiu nie usłyszysz już tego pytania - Rzekła poważnym głosem. Rudowłosa, odważyła się spojrzeć na kobietę i powstrzymywać płacz,







- Straciłaś dziecko? - Spytała. Clary nie wytrzymała. Momentalnie wybuchła płaczem i osunęła się na ziemie - Nie mogę rzec, że wiem przez co przechodzisz. Bo nie wiem. Lecz wiem, że myślisz, że cały świat Ci się zawalił. Jesteś Clarissa Morgenstern. Przebierzemy Cię a potem wyjdziesz z tego pokoju, jak prawdziwa łowczyni

- Nie! Nie mogę! - Wyszlochała

- Możesz, i to zrobisz. Bo jesteś silną nephilim. I nie pozwolimy by Klausowi uszło to na sucho! - Warknęła - Próbował Cię zniszczyć, zabierając Ci twoje serce, miłość i siłę. Lecz niech wie z kim zadarł. Nie pozwolisz sobie na coś takiego. Nigdy... Więcej!

- Próbowali poniżyć Ciebie i Jace'a tej nocy ale niech wiedzą, że im się nie udało! Ponieważ świat nigdy się nie dowie, co Ci zrobili. Co zrobili wam obojgu.

- To nie możliwe! - Stwierdziła rudowłosa

- Jest możliwe, ponieważ wyjdziesz z tego pokoju i zapewnisz Clave, że wrogowi nie udało się do Ciebie podrzeć

- Nie! Nie potrafię! - Ponownie wyszlochała
- Rozumiem Cię. Lecz musisz. Clarisso, twoja straż Cię widziała. Musisz pozbyć się wszelkich plotek i zagwarantować ich, że zostałaś nietknięta. Nie pozwól Klausowi wygrać - Rzekła z lekkim ugięciem ust - Zaufaj mi. Zaufaj mi i pozwól pomóc - Powiedziała wyciągając do niej dłoń. Clarissa przyjrzała się jej, gdy kolejna łza poleciała po jej policzku.







Maryse pomogła Clary się umyć, zmywając krew z jej ciała i wszelkie dowody. Ubrała ją w czarną suknię ze złotymi wzorkami na dekolcie. Pod okiem dwóch strażników, odprowadzili Clarisse do sali anioła, gdzie zebrali się już mieszkańcy Idrysu. Na miejscu Valentine'a siedziała jej matka Jocelyn, która ucieszyła się na widok całej i zdrowej córki. Dziewczyna stanęła przed radą i zadeklarować im co ma do powiedzenia.

- Przyszłam zeznać - Odezwała się pustym wzrokiem - W obecności Clave, oświadczam, że wróg nie zdołał przekroczyć progu mojego domu. Nie zostałam ofiarą ich zasadzki. Nie zdołali osiągnąć żadnego celu.

- Dziękujemy Clarisso. Cieszymy się, że nic Ci nie jest. Zapewniamy, że dzisiejszej nocy, nikt nie został ranny ani zabity. Uważamy jednak, że próba zaatakowania córki Valentine'a nie może pójść w zapomnienie, mimo, że im się nie powiodło. Od jutra, wzmocnimy straż, a przy pomocy Magnusa Bane'a zapewnimy podwójną moc wieży - Powiedział mężczyzna

- Mamy jeszcze jedne wieści. Wasz przewodniczący Clave wrócił do rodzinnego miasta. Zapewniamy was, że Valentine Morgenstern niedługo zasiądzie znów na to miejsce - Uśmiechnęła się Jocelyn, pocieszając mieszkańców - Wracajcie teraz do domów. Możecie spokojnie spać - Odezwała się Jocelyn.




Maryse siedziała z Clary w jej sypialni do czasu, gdy Jace nie wróci. Dziewczyna, przykryta kocem leżała na sofie czując dłoń Maryse na swoim ramieniu. W pewnym momencie do pokoju wbiegł zdyszany Jace. Jego włosy były potargane a ubranie lekko zakurzone. Mimo tego, nie widać po nim było, jak by cały wieczór walczył.

- Więc to prawda. Nic Ci nie jest - Ucieszył się, uśmiechając się szeroko. Maryse podeszła do niego za nim zdążył zrobił krok bliżej ukochanej.

- Powoli... - Szepnęła Maryse, kładąc mu dłoń na ramieniu - Daj jej czas i miejsce. Tylko jej wysłuchaj dokładnie - Rzekła - Mam wyjść? - Spytała, zwracając się do rudołosej, która dźwignęła się, siadając na kanapie, zasłaniając się szlafrokiem. Dziewczyna niepewnie przytaknęła a potem spuściła głowę. Jace poczekał do momentu, kiedy Maryse wyszła

- Powiedziano mi, że nic nie osiągnęli. Że zostałaś nietknięta - Odezwała się Jace.

- Kłamałam - Rzuciła zachrypniętym głosem - Maryse kłamała, by nikt się nie dowiedział - Dodała, z trudem mrugając oczami. Głęboko wciągnęła powietrze i powoli je wypuściła.

- Straciłam nasze dziecko - Wydusiła. Jace by upadł, ale znalazł w sobie ostatnią siłę i utrzymał się na prostych nogach. Jego oczy powiększymy się a sam cały zbladł. Chciał podejść do Clary by ją przytulić, objąć, pocieszyć w jakiś sposób, lecz szybko go zatrzymała

- Proszę nie podchodź! - Wydusiła przestraszona - Nie zasługuje na twój dotyk. Ledwo przyjmuje do myśli, że masz odwagę na mnie patrzeć - Skarciła się

- Clary... Jesteś całym moim światem i kocham Cię... tak bardzo - Powiedział powstrzymując się by się nie załamać i rozpłakać - To wszystko moja wina - Stwierdził

- Ponieważ Cię nie było? Ponieważ ryzykowałeś życie by ratować mojego ojca? Ponieważ każdą rzecz jaką robisz, robisz ją w słusznym celu. Jace nie możesz się za to obwiniać - Oznajmiła

- Myliłem się... - Zaczął, lecz Clary szybko mu przerwała

- Proszę, nic nie mów. Trudno mi jest teraz rozmawiać, myśleć o tym, próbować z tego zrobić jakikolwiek sens - Powiedziała depresyjnie

- Znajdę go Clary. Będzie jeszcze błagał o śmierć. Pożałuje tego, co nam odebrał - Zapewnił ją Jace

4 komentarze:

  1. Świetny czekam na kolejny ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział. W końcu się doczekałam. Mam nadzieję że niedługo pojawi się następny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem w trakcie pisania <3 ale zejdzie mi się troche :/ może jakimś cudem w najbliższy weekend wstawie ;)

      Usuń