Strony

czwartek, 5 maja 2016

Rozdział 21


Magnus postanowił wysłać pierwsze osoby przez portal. Alec razem z ojcem przenieśli się do instytutu, a Jace z Clary zostali.

- Nie zostawię go - Powiedziała Clary rozmawiając z blondynem na korytarzu, gdy Magnus pilnował śpiącego Jonathana. - Wracaj do instytutu a ja zostanę tyle czasu ile będzie trzeba

- Clary tu nie jest bezpiecznie. Ściana ochronna kosztowała Magnusa dużo wysiłku. Nie zdoła jej powtórzyć - Stwierdził.

- Jace sądzisz, że zostawię tu Jonathana? Co byś zrobił, gdy by chodziło o Alec'a czy Isabelle?

- Zapewne bym został - Przyznał jej niechętnie racje po chwili.

- Zatem rozumiesz. Jonathan nie jest jeszcze w stanie się teleportować a nie podejmę tego ryzyka - Oznajmiła.

- Rozumiem - Szepnął - Tylko czy jesteś pewna, że mogę Cię tu zostawić?

- Nic mi nie będzie. Magnus ukrywał się tu tyle czasu więc zdoła i jeszcze trochę - Powiedziała

- Postaraj się wrócić szybko - Szepnął z lekkim uśmiechem - Może jak wrócisz udamy się na naszą pierwszą schadzkę - Zaproponował

- Podoba mi się ten pomysł - Stwierdziła

- Jace pospiesz się - Przerwał im Magnus, który czekał z otwartym portalem na Jace'a. Para podeszła do czarodzieja i stanęła przed niebieską plamą.

- Wróć najszybciej jak się da. Nie ukrywam, że będę się o Ciebie bał - Szepnął do niej

- Wszystko będzie w porządku. Niedługo wrócę z Jonathanem - Powiedziała. Blondyn zbliżył się do niej i musnął jej usta, opuszkami palców dotykając jej szyi. Następnie bez dalszego zastanowienia wszedł w portal przenosząc się do instytutu.

- Niedługo znów go zobaczysz - Odezwał się Magnus, gdy Clary oglądała jak portal znika

- Wiem... - Oznajmiła - Mam tylko nadzieje, że jak wrócę to zdoła mi wybaczyć to co zamierzam zrobić.




Jace podczas parudniowej nieobecności Clary, postanowił razem z Maryse i Robertem przedyskutować, co zamierzają zrobić z Klausem.

- Wiadomo, że Klaus chce Clary, a w szczególności jej umiejętności - Oznajmił Jace, krążąc po gabinecie Maryse ze skrzyżowanymi rękoma, gdy Maryse siedziała przy swoim biurku a jej mąż stał tuż przy niej - Clary jest zdolna zrobić wiele by odzyskać rodziców ale nie pozwolimy jej dostać się do Idrysu - Powiedział - Prawda? - Odparł, gdy zobaczył miny swoich przyrodnich rodziców

- Jace, wiemy jak bardzo zależy Ci na tej dziewczynie. Także chcemy jej bezpieczeństwa, lecz z biegiem czasu może dojść przez to do wojny - Odezwała się Maryse

- Nie wyobrażasz sobie jakie piekło, przyniesie nam Mikaelson - Stwierdził Robert

- Chcecie powiedzieć, że chcecie oddać Clary w ręce tego tyrana? - Oburzył się blondyn i zatrzymał na środku pokoju.

- Jace uspokój się. Oczywiście, że nie chcemy - Powiedziała spokojnie Maryse.

- Chce wojny? To będzie miał wojny. Zbierzemy łowców z całego świata. Nie odmówią ocalenia ich rodzinnej stolicę. Wkroczymy do Alicante i go zaskoczymy.

- Jace nie wiesz do czego ten człowiek jest zdolny - Stwierdziła Maryse

- Myślisz zbyt pochopnie. Co 19 latek może wiedzieć o wojnie? - Uniósł się Lightwood

- Robercie... - Uspokoiła go żona - Jace także ma prawo uczęszczać w sprawach życia i śmierci - Rzekła - Do tego zostaliśmy stworzeni - Stwierdziła zerkając na przyrodniego syna - Przeanalizujemy twoją propozycję. Jak na razie, idź do rodzeństwa i proszę byś zajął się treningiem Maxa - Oznajmiła. Jace przewrócił tylko oczami i wyszedł z pokoju zostawiając drzwi otwarte.

- Clarissa jest dla niego naprawdę aż tak ważna? - Stwierdził Robert zamykając za blondynem drzwi

- Chyba tak - Westchnęła Maryse wstając od biurka - Trzeba ich pilnować. Clarissa jest teraz pod naszą opieką, a wiesz jak się kończy pozwalanie dzieciom na zbyt dużą swobodę - Stwierdziła kobieta podchodząc do męża i kładąc mu dłoń na piersi

- Skąd ja mam o tym wiedzieć? - Odparł mężczyzna

- Chce Ci przypomnieć, że byłam zaledwie w wieku Clarissy, gdy urodziłam Alec'a - Przypomniała

- O taką swobodę Ci chodzi - Zawstydził się mężczyzna - Dobrze, będziemy mieć ich na oku - Oznajmił Czarnowłosy i ucałował żonę w głowę.




- Wyżej głowa! Wyprostuj ręce! - Krzyczał na niego kolejny raz Jace, karząc mu wykonać kolejne ćwiczenie - Max nigdy się nie nauczysz jeśli nie będziesz mnie słuchał! - Stwierdził, gdy chłopiec pokonał linę i zeskoczył na materac

- Staram się - Powiedział zmęczony chłopiec

- 10 okrążeń wokół sali - Rzucił blondyn, gdy zauważył Isabelle obserwujących ich. Max westchnął i ruszył truchtem wokół sali.

- Nie musisz być dla niego taki srogi - Stwierdziła Isabelle w luźniej falbankowej sukni.

- Srogi? Prędzej jestem pobłażliwy - Odparł Jace podchodząc do siostry - Nie pamiętasz już naszych lekcji, gdy byliśmy w jego wieku? - Zapytał.

- I tak nie może uczęszczać na zajęcia w Idrysie wiec nie ma presji

- Przez dłuższy czas nie będzie na nie uczęszczać - Stwierdził ponuro blondyn

- Wiem... - Szepnęła niechętnie dziewczyna - Jakieś wieści od Clary? - Zmieniła szybko temat Izzy

- Żadnych... - Odparł blondyn podchodząc do półki z treningowymi mieczami, zdejmując dwa z półki - Powinienem z nią tam teraz być - Przyznał blondyn wymachując sprawnie mieczem

- Jace, przestań wreszcie się nad sobą użalać - Powiedziała - Jeśli chcesz być z Clary na poważnie, musisz doceniać jej decyzję - Oznajmiła czarnowłosa

- I kto to mówi ? - Rzucił Jace z szybkim uśmiechem - Jesteś chyba najbardziej zbuntowaną osobą jaką znam - Stwierdził

- A ty najbardziej upartą... Mam nadzieje, że Clary zdoła Cię ustawić do pionu - Zażartowała i wyszła z sali

- Izzy? - Zatrzymał ją przy drzwiach - Dziękuje - Powiedział niepewnie

- Nie ma za co braciszku - Rzekła z uśmiechem i znikła zza drzwi. Izzy pozwoliła mu znów posprzeczać się z rodzeństwem i pośmiać się z nimi. Brakowało mu tego. Lecz za nim poznał Clary nie czuł się nigdy tak jak czuje się przy niej.





W tym samym czasie, w Alicante...


Echo przechodzi przez całą piwnicę, gdy ktoś kaszlnie z odwodnienia. Dzieci tulą się do swoich matek. Mężów nie ma. Nie widziały ich już od paru dni i nie ma o nich żadnych wieści. Nie wiedzą, czy żyją czy nie. Ale Jocelyn wie... Wierzy, że Valentine, miłość jej życia nie dała się tak szybko zgładzić.


Krzyk kobiety rozległ się po lochach. Jocelyn podeszła do młodszej od siebie kobiety, która zwijała się z bólu na zimnej i brudnej podłodze.


- Zaczyna rodzić, Pani - Oznajmiła jakaś kobieta, obok ciężarnej, która wydawała się wiekowo podobna do rodzącej - Nie pozwól jej rodzic w takich warunkach - Zaszlochała kobieta


- Wszystko będzie dobrze - Oznajmiła Jocelyn - Masz... Przecieraj jej tym czoło - Morgenstern rozdarła kawałek swojej sukni i podała delikatny materiał kobiecie by przecierała rodzącej mokre czoło i policzki. Za to Jocelyn wstała z ziemi i podeszła do krat


- Strażniku! - Krzyknęła do jednego z ludzi Klausa


- Cisza! - Krzyknął i kompletnie ją zignorował


- Jestem Jocelyn Morgenstern i żądam żebyś tu podszedł. Gwarantuje Ci, że twojemu Panu nie spodoba się, że zignorowałeś żonę Valentine'a Morgensterna - Oznajmiła odważnie. Mężczyzna schował seraficki miecz który miał w ręku i podszedł do krat


- Ta kobieta zaczyna rodzic. Potrzebuje warunków, bo inaczej dziecko nie przeżyje - Oznajmiła.


- Nie mogę nic zrobi bez rozkazu - Stwierdził Łowca


- Tak więc idź po swojego Pana - Rozkazała - Jeśli będzie się sprzeciwiał, powiedz mu, że jeśli będzie mnie kiedyś oczekiwał, będzie musiał mnie zabić bo ja ich nie zostawię tu samych - Powiedziała mówiąc o swoich obywatelach. Łowca kiwnął głową i wykonał rozkaz.


- Nie wiemy jak się odwdzięczyć - Stwierdziła kobieta, gdy Jocelyn wróciła do kobiet by pomóc w porodzie


- Przetrwajcie to a wasz dług zostanie spłacony - Powiedziała kobieta, odgarniając mokre włosy z twarzy cierpiącej.


- Jocelyn! - Usłyszała swoje imię. Spojrzała na mężczyznę który wypowiedział jej imię. Zadowolony Klaus rozstawił ręce idąc przez korytarz prosto do niej - Droga Jocelyn - Powtórzył - Czym mogę służyć? - Zapytał teatralnie

- Ta kobieta rodzi. Jeśli nie dostanie warunków do tego, dziecko umrze - Stwierdziła Jocelyn


- Co ja mam z tym wspólnego? - Spytał bezinteresownie Klaus


- Potrzebujemy ręczników, czystej wody i steli w razie czego - Oznajmiła, lecz Mikaelson wybuchł śmiechem


- Myślisz, że nie wiem, że chcesz się skontaktować ze swoją córeczką - Stwierdził - Nie dostaniesz steli - Syknął


- Klaus tu nie chodzi o Clary! Pomóż dziecku! Pokaż chociaż trochę dobroci - Powiedziała srogo


- Zrobie lepszą rzecz - Stwierdził ze złowieszczym uśmiechem. Wyciągnął prawą dłoń i wezwał drugiego strażnika. Jocelyn odsunęła się, gdy strażnik otworzył kraty.


- Przytrzymaj ją - Rzucił znudzony do łowcy i złapał Jocelyn za szyję przystawiając do ściany. Reszta kobiet odsunęła się jak najdalej od Klausa jak przed ogniem. Klaus podszedł do kobiety, kucając przed nią


- Ciiii... Za chwile nie bedziesz czuła nic - Powiedział głaszcząc ją po policzku, gdy ta spocona i przerażona próbowała opanować ból. Nagle oczy Klasa, zmieniły się w krwisto czerwony kolor a tęczówki zrobiły się żółte. Jego twarz zbladła a pod oczami ukazały się ślady jak by wychodziły mu żyły


- Klaus nie! - Krzyknęła Jocelyn, próbując wyrwać się z uścisku łowcy, lecz Mikaelson zdążył zbić swoje kły w brzuch dziewczyny. Wszystkie kobieta krzyknęły i zakryły oczy. Kobieta, w którą się wgryzł się zdążyła nawet krzyknąć, ponieważ już nie żyła. Po chwili cela wypełniła się płaczem dziecka. Towarzyszka zmarłej odważyła się podbiec i zabrać dziecko, owijając je w szmatkę.

Klaus wstał i cały ubrudzony krwią uśmiechnął się zadowolony na widok niemowlęcia


- Jesteś diabłem! - Krzyknęła Jocelyn już z łatwością wychodząc z objęć strażnika


- Kochana Jocelyn... - Szepnął i podszedł do niej - Spełniłem twoją prośbę, uratowałem dziecko - Stwierdził zadowolony z siebie - Nic nie wspominałaś o życiu dziewczyny - Przyznał, lecz jego zadowolenie przerwała Jocelyn plując mu w twarz.


- Jestem ciekawy, czy Clarissa przybędzie do mnie jak się dowie o śmierci swojej matki - Zagroził jej i wyszedł


- Posprzątajcie to - Rzucił tylko wściekły i zniknął skręcając za korytarz. Strażnik nachylił się po ciało dziewczyny, gdy Jocelyn zaryzykowała i wykonała ruch by obalić łowce jednocześnie pozbawiając go serafickiego ostrza i przystawiając mu je do gardła.


- Ani słowa - Syknęła i szperając mu po kieszeniach odnalazła stele.


- Szybko... Wyprowadź wszystkich i poczekajcie na mnie przy schodach - Szepnęła. Kobieta trzymająca dziecko na rękach kiwnęła głową i ruszyła pierwsza a za nią reszta. Gdy została sama ze strażnikiem wykonała sprawny ruch i zabiła go szybką śmiercią. Pozbawiła go reszty broni, kilku sztyletów i kamienia oświetlającego drogę


- Ave Atque Vale siostro - Powiedziała kucając przy ciele łowczyni - Twoje dziecko będzie wiedziało jak odważna i silna była jego matka - Oznajmiła i zamknęła dłońmi jej szkliste oczy.

4 komentarze:

  1. Rozdział cudowny ❤❤❤ czekam na kolejny:)

    OdpowiedzUsuń
  2. A miali byc duzo Maleca:( Aczkolwiek. wole Clace

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że obiecałam sporo Maleca i miałam wiecej materiału! Ale pisząc ten rozdział troche mi to nie pasowało :/ Zdecydowałam sie rozdzielić ten wątek, nieporozumienia Alec'a i Magnusa na dłuższy czas :)
      Mam nadzieje, że nie rozczarowałam was zbyt mocno ;)
      Pozdrawiam :*

      Usuń
  3. Gdzieś pośrodku Niczego, leży wyspa Pandemonium. Jest to siedziba zła, szerokopojętego zła i ciemności. Żyją tam niczego nieświadomi wyznawcy Dobra, nie wiedząc że wśród nich są też ludzie o innych przekonaniach czy nawet... Bezduszni.
    Beduszni... Żli... Demony.

    Bullet For My Valentine / Black Veil Brides Fan Fiction

    http://thedemoninsidebyedi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń